Sesja.
Powiem szczerze, że ta sesja nie jest taka tragiczna jak myślałam.
Tzn. mam dużo nauki, nie chce mi się ale jestem już w domu i może dlatego jakoś jest.
I jak na razie wygrywam 2:0, a raczej 3:0, ale tego jednego to sobie sesja strzeliła samobója,
bez mojej zasługi.
(Znaczy tak obstawiam, że wygrywam, w sumie wyniki jutro ;)
Jeszcze biologia i chemia, a raczej chemia i biologia.
Damy rade.
Powinnam się uczyć juz od paru dni, ale uznałam, że sobie odpocznę.
I odpoczywam.
Niestety dziś mój odpoczynek pora zakończyć, bo mi się nieubłaganie czas na chemię kończy.
I dziwnym trafem akurat przypomniało mi się, że dawno nic nie dodawałam na photobloga ;)
Wczoraj na święcie trzech braci, mała, dwuletnia może dziewczynka, siedząca u taty na barkach, nie mogła spokojnie przejść nad faktem, że jakaś para obok niej namiętnie się całuje i zaczęła ich klepać po głować :)
Rozwaliła mnie.
Nie powiem żebym szalała za feelem, ale koncert był fajny.
To nie było mądre żeby w trakcie sesji zaczynać fajną książkę...
"Dżdżownica. Niezwykła istota, nieprawdaż? Limbricus terrestris. Ma prosty organizm, pozbawiony mózgu i z ledwie jakimś tam układem nerwowym, a gdy przetnie się ją wpół, ucięta część odrasta. Oto nauka dla pana: zbytnie komplikowanie szkodzi."
Jakoś tak ostatnio dziwnie blisko mi do dżdżownicy.
"Gdyby kiedyś padał deszcz z zupy, ja miałabym widelec!"