Tytuł ta nawet bardzo z dupy wyjęty, hłe hłe. A co tam!
Jest bluza Dir en grey. Ciepła i wygodna. I co kurwa? Nic, kurwa! Co kurwa? Koszulka Rammsteina, kurwa!
A tak na mniej optymistycznie, zaraz rzygnę tymi romansami. Wszędzie ktoś się mizia, całuje, obściskuje, tuli, szepce, zerka, ściska, cmoka, świergoce, i serio robi mi się niedobrze od tego. Jeśli tak się sprawy mają na półtora tygodnia przed waletynkami, to już się boję maja. Tak, drażni mnie to, jak cholera mnie to drażni. Nie ogarniam związków. FUCK.
Trochę tak, jakby bolał mnie brzuch, tylko bez bólu.
No tak. Odmówić nie chciałam (kto by odmówił w takiej sytuacji!), ale zgodzić się nie wypadało - no i kwestia obecności osoby, która jeszcze mnie toleruje i nie chcę tego spierdolić. Bo będzie druga Dżem, tylko w Warszawie, płci męskiej i z PRAWDZIWYM, WYRAŹNYM POWODEM DO ZŁOŚCI. Swoją drogą, Dżem jest śliczniutka, tylko trochę nieprzyjemna jest świadomość, że w tej Łodzi prawdopodobnie morduje moją podobiznę na wszelkie możliwe sposoby. Auć.
Swoją drogą, ograniczam kompa na rzecz nauki - i proszę o oklaski, idzie mi całkiem nieźle.
Znowu problemy ze snem. Ale w tym tygodniu zasnęłam tylko raz na francuskim, więc jak dotąd, jest świetnie.
Całe to głupie dojrzewanie, napięcia, stresy, frustracje i kij wie co - wszystko przez te chędożone hormony. Fajnie byłoby urodzić się bez płci, androgynem - zero narządów płciowych, zero hormonów, zero miesiączki, zero zmaz nocnych, zero problemu. I nosisz, co chcesz.
Łans egen - wkurwiacie mnie, ludzie.
U pani Marceliny urosłam do statusu "fenomenu". Nie wiem, mam się cieszyć, że się do czegoś nadaję, czy płakać, że jest gorzej, niż się zdawało.