Dzień dzisiaj niby wolny od szkoły, a jakiś taki dupny. Ni ogarnąć się i coś w domu zrobić, ni do nauki się zabrać nie mogę. Miałam jechać do stolarza, żeby ogarnąć kwestię pomalowania półek na śliczny czerwoniutki kolor, i też kicha.
No i co? Dwa konkursy na komiks obcojęzyczny w szkole. Nie wiem, co, ile, w jakiej formie, na kiedy - nic kurna, ale każą mi rysować ku uciesze ludu. Tak, jasne, będę noce zarywać na chwałę Bożą, niedoczekanie ich. I kij mnie obchodzi, że psorka robi ten konkurs ze względu na mnie.
I jeszcze ojciec. Znowu rzuca się nie wiadomo o co. O przepraszam, mam wolne, cały dzień do mojej dyspozycji plus chandrę jesienną i nie mam najmniejszego zamiaru zmywać tygodniowego natłoku naczyń! Zwłaszcza, że wszystko jest uświnione fusami z kawy KTÓRE TO ON TAM WRZUCIŁ I NIE CHCIAŁ SPŁUKAĆ. Niech no się o tym mama dowie.
Łeee, jutro poprawa z matmy. Trza ruszyć dupsko i się naumieć homografii.
Pogadałabym z Maciejką. Gdybym miała neta u siebie, oczywiście. Dzięki, tato.
Albo inaczej. Pójdę spać, a gdy się obudzę, będę mieszkać sama, bez współlokatorów, bez terminów, bez obowiązków, bez problemów. Za to z psem, którego nie mogę mieć.
A potem obudzę się znowu i wszystko wróci do normy.
Szajs, nie mogę patrzeć już na ten burdel dookoła, ale jakoś wziąć się za sprzątanie nie łaska! Bo do czego sprzątać, jak szafa zaraz wszystko wymiotuje z powrotem, bo się rozwala?
W przyszłym tygodniu do Ikei. Po łóżko. W końcu. Obyobyobyobyobyoby.
...i herbatka ze sweetaśnego kubeczka z Hello Kitty!