Kto nie był, niech się nie wypowiada.
Zdjecie by Eryk Blackmoon. (Tzn Jego aparatem i przez Niego udostępnione). Miałam opisywać bardzo szczegółowo co sie działo na Najpiękniejszym Festiwalu Świata i w Berlinie, ale chyba nie mam siły. Mam ochote się zaszyć w łóżku i spać. Wszytko zaczęło się w "Dzień Kaca" . PIątek trzynastego.
Wstałam rano z gigantycznym kacem, po imprezie w gajach. Rzygałam po wypiciu wody. Zjadałam leczo, wykąpałam się i połozyłam spać. Dziewczyny przyszyły do mojego domu, a ja dostałam esemesa, ze babcia jest w szpitalu. Po południu Cash przyszedł straszliwie kulejąc.
Na Woodzie było fajnie. Odkryciem tego roku jest dla mnie; ENEJ, Pampeluna i Lao Che. Jelonek porwał tłumy, a piosenka "Irish" Tonica, jako jednyna z ich występu, mi się podobała. Ciągnęłam wózek Krishny i udało mi sie być raz w Mantra.pl (HARIBOL!), ale nie zorganizowali tego fajnie (naśrodku maty ktoś rozlał piwo).
Gdy mówi sie o Woodstocku trudno nie wspomnieć o ludziach. A w tym roku towarzycho dopisało i w pociagu i na polu namiotowym. Chociaż ja i tak głównie szwendałam się z Pawulonem lub sama, bo on spał. Dziewczyny stanłęy na wysokości zadania.
Kupiłam sobie apaszke, kadzidła i olejki zapachowe.
Jestem zajebisćie zmęczona sytuacją. Sobą. Idę czytać "Intruza" od ciotki.