życie jak kolwiek straciło sens, bańka mydlana rozbiła się na tryliard kawałków.
Szczerze, nie widzę dalszego sensu pobierania powietrza, dalszego wyścigu w tym pieprzony życiu. Zycię zdązylo mnie już ustawić na starcie na przegranej pozycji, dlatego powinnam chyba z resztka godności którą jeszcze mam przyznać się do tego.
Ogarnia mnie wszechstronna niemoc, i to niemoc nawet do płakania, bo jedyne czego dzisiaj chce to płakać, płakać na wszytskim nad straconym życiem, nad przegranymi marzeniami, i nad tym, że jak tak dalej będę pościęcać swoj czas stracę już życie na zawsze.
Od momentu narodzenie nie wniosłam niczego w swoje życie. Czuję się tu zagubiona, stracona, przegrana, samotna i zdana na to co przyniesię mi następna chwila. Nie mam poczucia własnego miejsca chyba tylko że tego w marzeniach to takich mam na pęczki.
Czasami nie mam ochoty wstawać z łożka, mam za to ochote lezeć i patrzeć w sufit w myślach myślać, ile mogłabym w tym czasie zrobić, ale z braku poczucia czegokolwiek po prostu mi się nie chce.
Czasami są momenty, w którym z rezygnacją patrze na przód i nawet największe marzenie mnie nie cieszy tylko ostrasza bo wiem, że i tak gdyby nawet się zjawiło to i tak nie potraw za długo.
Z roku na rok mój problem sie nawarstwia. Z roku na rok tak bardzo nie rozumiem co we mnie sie dziejęgdzię podązają moje myśli, co robi moje ciało, i najgorsze w tym wszytskim jest to że nie znam języka którym mogę to opisać.
Nawet nie wiem o czym teraz marzę, nie wiem czego bym teraz chciała gdzie chciałbym się znaleść.
Wewnętrza samotnoś wywierca we mnie dziurę, samotnośc njie z braku bliskiej osoby tylko ta inna samotność ta jeszcze gorsza, która jedyne co ma do zaoferowania to poczucie winy, ustawianie cię na najniżym stopniu, pokazywaniu że jesteś zerem i wszytskie Twoje strania są g**** warte, samotność która nawet nie jest czarna, jest bezbarwana, bezduszna i strasznie boli.