nie potrtafię dłużej być dla siebie psychologiem i rozgrzeczać się co chwilę z decyzji jakie podjełam w życiu, żeby móc po prostu spokojnie zasnąć lub zwyczajnie spojrzeć sobie w twarz.
Poplątałam wszytskie nici w mojej malutkiej pajęczynie i nie mam teraz zielonego pojęcia gdzie jest początek, od czego zacząć by to wszystko chociaż prowizorycznie przypominalo jakąs całość.
Nienawidzę swojego życia, mojej szarej codzienności, czynności które robie schematycznie nie wysilać się nad niczym.
Przestałam się wysilać nad czymkolwiek. Jedyne co robię to oddycham, narazie to wychodzi mi nienagannie.
Sądziłam, że przesadzałam w zgląbianiu się w przeszłość, jednak ja nie umiem inaczej żyć słysze, widzę,czuje codzienność a w głowie i tak widzę wszytsko czuje i słysze tylko to co chce. Gubię się kompletnie nad tym wszytskim, zatracam się w poczuciu co tak na prawde jest rzeczywistością, które słowa są prawdą które wymyślone przez moja nieograniętną podświadomość.
Jestem kłebkiem wszytskiego i najchętniej usiadłam bym gdzieś na uboczu wzięła głeboki wdech i zaczeła całą tą maskaradę jeszcze raz. nie mam siły już niczego naprawiać. nie mam siły analiozwać każdego słowa po słowie. nie mam już siły na życie, a przecież tak na prawdę dopiero co zaczęłam to życie, przeraża mnie myśl, że im dalej tym gorzej.
optymistycznym akcentem
nie mam sił ani ochoty już oddychać.