Kolejny dzień.
Może jutro wolne? Może nie pójdę?
Zmęczenie jest ogromne. Wiecie, nie śpię ostatnio prawie wcale. Toczy mnie jakaś choroba. Powiększony migdałek. Powiększona liczba wylewanych łez. Ale to nic. "To, co zawsze"...
Kłamię, uciekam, unikam. Szkoda, że nie jestem inna.
Ale wiecie? Jednak wiem, czego bym chciała. Przy "My love is your love" lecieć po niebie. Widzieć świat z lotu ptaka.
A może by się nie bać samolotów? Jeśli jebnę na dół, to najpewnej zginę. Będzie koniec. Tak, ogromny strach... Ale może dałabym radę go przezwyciężyć?
Fajnie byłoby zasnąć i obudzić się dopiero jutro, albo nie, nie; budzić się co godzinę, żeby zdać sobie sprawę z tego, że mam ten zaszczyt, że dostąpiłam go - że mogę spać.
Tak, sen to jedna z naprawdę nielicznych radości mego życia.
Plecy mnie bolą.
Ach, chciałabym poczuć Cel. Poczuć, że czegoś chcę. Chciałabym chcieć, chciałabym, żeby mi zależało.
Chciałabym być piękna, by nie musieć wstydzić się siebie.
Co do odchudzania... hm... ech. 54 kilo było. A więc żałośnie. Ale do odchudzania jeszcze - mam nadzieję - wrócę. Jak wyzdrowieję. Jak będę mogła biegać, ćwiczyć, by spalić tłuszcz, który sobie zgromadziłam.
Tak, wiem, - żałosna jestem. Ale niektóre z Was też chudły, a potem tyły - i znów chudły, PRAWDA???...
'Cause your love is my love
and my love is your love
It would take an eternity to break us
Wiecie? Ja po prostu lubię płakać. Bo nic innego nie czuję. To jedyne, co mogę czuć, a że czasem jednak fajnie jest coś poczuć, to płaczę.
Chyba.
Ach, niech będzie szczęśliwa. Niech osiągnie to, czego ja nie dostanę.
Senność. I czasem słyszę - słucham - głosy. Mówią różne rzeczy. Ale nie, spokojnie. Aż tak szalona nie jestem. Chcę je słyszeć. To ze zmęczenia. Chcę - chociaż w sumie to chyba jest mi to obojętne.
Chcę umrzeć WIELKO. Chcę wielkiej śmierci. Romantycznej. Nie, nie z miłości. Takiej wzniosłej.