Wiecie, o czym marzę? O tym, żebym umiała umrzeć bez lęku. Bez skruchy. Pewna siebie. Żebym na łożu śmierci nie wylała ani jednej łzy.
Być świadomym śmierci - i się nie bać.
Choć teraz jem na potęgę i brzuch mi rośnie, wiem, że to nadal siedzi mi w głowie. Ja nie jem świadomie. Robię to od niechcenia. Żeby pchać.
Moje życie jest smutne. Ale nie tylko moje.
Nie, nie cierpię. Bomby mi na głowę nie lecą, mam dom, jestem - jestem - "zdrowa". Mam rodzinę.
Ale to nie znaczy, że życie musi mnie cieszyć. To, że nie jest złe, nie znaczy, że jest dobre.
Wiecie...
Ciekawe jak to jest być podziwianą i kochaną. Był taki film chyba, "Kochana i podziwiana przez wszystkich". Czy "...uwielbiana...". Jakoś tak. Nie wiem o czym, nie oglądałam, choć o tym chyba czytałam.
Znów może będę marzyć o innym życiu przed zaśnięciem.
Wiecie, kiedyś płakałam, zanim zasnęłam. Bo bałam się szkoły. Teraz też powinnam, bo mam sprawdzian. Boję się. Ale nic to.
Czy będę kiedyś szczęśliwa?
Przeczytajcie "Oskara i panią Różę".
Płakałyście kiedyś przy Słowackim?
Kocham to.
Nie, ja nie umiem kochać. Tylko aktorów i piosenkarzy.
Nienawidzę szkoły.
Boże, może życie mogłoby być inne? Życie plazmy... Hm...
Chcę, kurwa, pisać.
Nasza piosenka?
http://www.youtube.com/watch?v=cZUy8-zX67c&ob=av3n
I wiecie? Czuję się lepiej, kiedy się odchudzam. Ale nie mam na to siły. Nie mam siły się siłować, udawać. Nie mam potrzeby.
I jeszcze jakaś głupia optymistyczna pioseneczka w radyju.
"Nie myśl że ty jesteś najgorszy"
"Pozytywne myślenie wszystko odmieni"
Taa, chuj.