dzień 388 - spokój.
to, co wtedy miało na mnie wpływ, już teraz nie ma dla mnie znaczenia, ale uświadomiłam sobie to dopiero po przeczytaniu starego pamiętnika i po roku przerwy od tej szkodliwej znajomości. nie do wiary, jak szybko się zmieniło moje nastawienie i pojawiła się pewność siebie. może to zasługa pracy, w końcu muszę tu być pewna siebie i walczyć o mojszą rację - taki zawód. może faktycznie praca wpływa na osobowość.
przeprowadzka do nowego mieszkania chyba tylko mnie rozleniwiła. albo nie, to po prostu błogość. nie chcę już stąd wychodzić, a od początku tygodnia pracuję zdalnie - niestety przez chorobę, ale to wyjątkowo mi służy. mam jedną małą istotkę pod opieką i choć wkurza i przeszkadza w pracy, to byłoby mi smutno samej w domu. codziennie uczy się więcej, a mi to wyjątkowo umila życie.
już w tym miesiącu trzeba się zabrać po długiej przerwie za zdrowie. po przygodach z terapiami muszę wrócić do badań, bo znowu jest coś nie tak. dała mi o tym znać... klima w pracy. no jak z tym nic nie zrobię, to będę musiała zmienić firmę na taką, która nie ma klimatyzacji w biurze, albo na pracę w większości zdalną (co w sumie by mi pasowało). no bo nie chcę być chora co dwa tygodnie.
należałoby jeszcze wspomnieć o koncercie Gilmoura. to był mój pierwszy koncert w życiu, ale jeśli tak magicznie jest zawsze, to chcę jeszcze raz. oczywiście na razie koncert w Londynie jest poza moimi możliwościami finansowymi, ale jak tylko skończą się wydatki nowego mieszkania i jeśli będzie jeszcze jedna okazja, to nie ma bata, żebym nie poszła. do tego czasu wystarczy mi w zupełności ten koncert. szkoda mi strasznie, że poszłam na niego sama, ale poznałam bardzo przyjaznego wykładowcę z wydziału prawa na uniwersytecie warszawskim. przyszedł ze znajomymi, ale oni wszyscy byli w GCEE, które było oddzielone od nas na GC, więc też był sam. staliśmy dokładnie na środku GC, więc koncert słyszeliśmy i widzieliśmy idealnie. w sumie dochodzę do wniosku, że nie da się opisać, co widziałam i słyszałam, więc pozostawię to w swojej głowie.