tak wyglądał mój poranek mniej wiecej.
powrót z Poznania pociągiem o drugiej miał swoje plusy. trochę lepiej poznałam celebrytów internetowych, odnowiłam stare znajomości i najadłam się rogali. przyjazd do Wrocławia o 5, trochę pospać w domu i iść do pracy. oj chyba nie... pół godziny przed moim obecnym miejscem zamieszkania dwa pociągi jadące w przeciwnych stronach rozerwały samochód dostawczy zabijając jedną osobę. druga przeżyła cudem, aż nie wierzę.
do godziny 9 siedzieliśmy w szczerym polu i w oczekiwaniu na autobusy popijalismy herbatkę z WARSu konwersując ze strażakami, policjantami i maszynistą. tylna część pojazdu przykleiła się do przodu naszej lokomotywy i rozbiła jej szyby, podwozie poskładane jak z cienkiego druciku już prawie plątało sie pod kołami. strażacy mówią, że gdyby pociąg pchał te szczątki jeszcze kilkanaście metrów, to by się wykoleił i byłoby więcej ofiar. kabiny samochodu nie widziałam, był daleko za naszym pociągiem na lokomotywie drugiego pociągu. nie żałuję, że nie widziałam.
zmarzłam, zgłodniałam, aż nie poszłam do pracy. niby podostawaliśmy zaświadczenia, ale planowałam jeszcze tam pojechać, w końcu mi się nic nie stało, po prostu bym się spóźniła. jeszcze do 9 nie czułam zmęczenia, ale 2h przerywanego snu w podróży jednak wygrało. po powrocie do domu zasnęłam i obudziłam się o 15 ze stanem podgorączkowym, więc całkiem mocno mnie przewiało.
wrażeń na razie mi wystarczy, całe dwa dni były bogate w niecodzienne wydarzenia. chociaż lubię nieodzienne wydarzenia. trochę mi z tym źle, bo człowiek zginął. to akurat nie jest potrzebne nikomu.
jutro znów nowości, przeprowadzka do innego pokoju w pracy. mimo że lubię zmiany i przeprowadzki, to ta chyba mi się nie spodoba.
potrzebuję kota na zimę.