znowu nie chciało mi się pisać. albo nie miałam kiedy. albo nie miałam ochoty.
wesele jednego tygodnia, następnego śmierć, jeszcze następnego pogrzeb. za dużo skrajności.
wycieczka do Lubartowa i na wesele udała się znakomicie, może poza wizytą w domu. mam wrażenie, że tylko Wayne tęsknił. w Lublinie niespodziewane spotkanie bez możliwości tak naprawdę porozmawiania trochę mnie rozproszyło. kto by pomyślał, że będziemy w tym samym miejscu o tej samej godzinie?
samo wesele chyba jedno z najlepszych w moim życiu. przynajmniej tym razem pierwszy raz nie byłam sama i miałam z kim siedzieć, pić, tańczyć i rozmawiać. zdecydowanie lepsza opcja, nie wiem dlaczego zawsze chodziłam sama.
wróciłam do domu i zaplanowałam sobie jeszcze wycieczkę do Poznania w listopadzie, zanim zrobi się całkiem zimno. ale w międzyczasie stała się okropna rzecz, przez co byliśmy tam wczoraj. jeszcze nigdy wizyta w Poznaniu nie była dla mnie taka smutna. cmentarz był w lesie, piękny i kolorowy od drzew.
teraz już całkiem rzadko będę się pojawiać w tym mieście.
próbuję pracować, ale znów nie mam co robić, więc... nawet nie wykorzystuję tego czasu jakoś kreatywnie. prawdopodobnie przez następne pół roku będę w firmie tylko siedzieć i ładnie wyglądać, więc coraz poważniej myślę o zmianie pracy. nuda to mój wróg.
w następnym tygodniu chyba już ostatni raz moja szyja zostanie porażona promieniami śmierci dla czerwonych skorupiaków. błagam, niech to już się skończy, ledwo mogę się napić wody ze szklanki do końca.
jak będę umierać, to też każę się spalić.
Inni zdjęcia: farewell Ozzy O. deadweather... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24