No więc... Widnieje sobie tutaj wesoło i radośnie ten oto nieco monochromatyczny, ale jakże piękny i urokliwy krajobraz, który Martyn mógł dostrzec swym bystrym wzorkiem wiele, wiele kilometrów stąd. Mógł dostrzec, lecz bez Ewoszka jak to niegdyś zwykł, gdyż ten był wówczas w nieco innym miejscu- niejakim Kuraszkowie. Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem jakie widoki tam napotkał i jakich doświadczył przeżyć. No więc tak to było, żeśmy się niezaleznie od siebie znalazły na obczyźnie.
No ok. Ewosz prosił, żebym go ładnie pożegnała na tym zacnym photoblogu(a kurde się już tyle nie widziałyśmy, że hoho) i mimo, że już wrócił z ziemi swych przodków, to ja go i tak pozdrawiam. I kończę już ten jakże bezsensowny wywód z odczuciem, że to właśnie dzisiejsze święto zrobiło mi niemałą krzywdę. Zamiast głębokiej zadumy, rozważań o przemijaniu i poprostu czystej pamięci o zmarłych, zmuszona byłam pociskać z waty cukrowej sprzedawanej pod cmentarzem ( chociaż nie jestem pewna, czy akurat w tym roku takowa była, ale w sumie to co roku jest), i krzyczących na cały cmentarz "Tu jest Bogdan!" oraz swoistej rewii mody ( pani bez spodni jest moim absolutnym nr 1!). No tak! Więc na koniec powiem, że mój znicz i tak jest najlepszy! (*) :*
No Ewoszu, teraz twoja kolej! Napisz coś staremu poczciwemu Martynowi!