* Czy w życiu kiedykolwiek będzie nam dobrze? Czy cały czas będę musiała uciekać w świat muzyki, zamykać się w pokoju i mieć w d*pie ten cały świat? Te wszystkie problemy, pretensje, kłótnie? Może tego po mnie nigdy nie widać, ale w głębi siebie mam już dość...nie daję sobie rady z prostymi czynnościami...wszystko leci mi z rąk. To co powinno dawać mi radość tak na prawdę teraz nie ma dla mnie jakiegokolwiek znaczenia (oprócz tego, że mam kogoś kto zawsze jest przy mnie, kto nigdy nie opusci - przynajmniej tak mówi).
* Wszyscy dają mi jakiś powód do złości. Rodzice, przyjaciółki, znjomi. Każdemu coś we mnie nie pasuje, ale tak na prwdę wszystkie zdania o mnie zachowajcie dla siebie jeżeli nie macie odwagi powiedzieć mi tego prosto w oczy. Nie pasuje wam? Droga wolna...nikogo nie będę zatrzymywać.
* Nawet ci, których nazywałam moimi przyjaciółmi wbijają mi nóż w plecy. Chcą żebym była szczęśliwa (a przy jednym mężczyźnie jestem) a tak na prawde chcą szczęścia, ale chyba dla samych siebie. Próbują mnie uszczęśliwić (przynajmniej tak im się zdaje) swatając mnie z kimś innym kto podobno `będzie lepszy niż ten obecny`. Tak na prawde ch*ja wiedzą jaki jest mój facet, czego słucha, co lubi, jak mnie traktuje i jakie ma plany związane ze mną.
* Ostatnio przez nadmiar problemów nie mogę spać. Budzę się w nocy, często tak zmęczona jakbym uprawiała sex przez 20 godzin bez przerwy...cała spocona, zdyszana. A najlepsze jest to, że nawet nie wiem co mi się śniło. Czy ten sen by mi coś podpowiedział, czy może wskazał jakiekolwiek rozwiązanie.
* Przez to wszystko mam po prostu ochotę usiąść i się napić...tylko szkoda, że to nie rozwiąże tego wszystkiego..., że to nie polepszy nawet w najmniejszym stopniu mojej sytuacji. Gdzie szukać pomocy skoro nawet rodzice nie mają dla mnie czasu? Albo od razu się drą na mnie jakbym kogoś zabiła. A chłopakowi nie chcę zawracać głowy. Ma swoje problemy, nie chce mu dokładać swoich. Bądź co bądź powtarza mi, że mogę do NIEGO dzwonić, pisać kiedy tylko chcę o czymś pogadać, ale co mi da rozmowa? Ja potrzebuję JEGO obecnośći a nie poczucia, że podziela mój ból. Chciałabym usiąść koło NIEGO, wtulić się mocno, poczuć JEGO zapach a co najważniejsze...obecność, poczuć, że jest ze mną i postara się pomóc. Nie oczekuję od niego jakiegokolwiek pocieszenia czy rady. Chcę tylko żeby mnie posłuchał, przytulił, pocałował w czoło. Nie musi nic mówić. Chcę po prostu żeby był.
Niczego więcej do pełni szczęścia nie potrzebuję.