Zmęczyłam się tym,od dawna wcale nie jest dobrze.
Moja nauka dorastania to godzenie się z tym,że ludzie,którzy jeszcze niedawno byli nieodłącznym elementem mojego życia,ci nie do zastąpienia,którzy dali mi tak wiele,odchodzą. Jedni stopniowo się oddalają,z każdym dniem stają się coraz bardziej obcymi ludźmi,którzy znaleźli sobie lepsze miejsce. Niektórzy odcięli się jednym słowem,krótkim,zdawkowym 'nie'. Niewiele znaczyło dla nich wszystko,co działo się pomiędzy pierwszym dniem a ostatnim wieczorem. Mogę przypadkiem wpaść na tych kiedyś bliskich ludzi na ulicy, w trakcie spaceru, na imprezie i chociaż próbować nawiązać odrobinę kontaktu. Przynajmniej mam szansę spotkania ich, porozmawiania, natknięcia się na nich w mniej lub bardziej sprzyjających okolicznościach.
Inni po prostu umierają. Nie umiem żegnać się,nie mając pewności,że spotkamy się kiedyś,w innym miejscu. Brakuje mi wiary i to chyba boli najbardziej.