Przeczytałam to co napisałam i stwierdzam, że to tak, jakbym miała tysiące sitek o różnej wielkości, a moje słowa to to, co z któregoś sitka się przesiało i zmieszało. Uporządkuję to trochę, przesieję przed drobniejsze sitka. I zrobię entery przy oddzielnych tematach i myślach.
Kopiuj, wytnij, wklej. Enter. Kopniuj, wytnij, wklej.
Przeraża mnie to jak się zmieniam i że wpływ mam na to znikomy, jak mały odłamek skały wielkości piątki niemowlęcia, który błądzi po Wszechświecie.
Brzuch mnie boli od okresu i głowa od nerwów.
Czuję niepokój i zdenerwowanie, lecz powodów tak naprawdę brak. Zazwyczaj na początku pojawia się niepokój. Zupełnie znikąd, a przynajmniej zawsze mam takie wrażenie (czasami mam wrażenie, że on nawet mnie nie opuszcza i jest pernamentny). Potem czasami dołącza poddenerwowanie i aż wysiedzieć nie mogę od tego w miejscu. Obecność tego poddenerwowania mnie denerwuję i tak się nakręcam do stanu niemożliwego, w którym chcę zasnąć, bo mam dość tego co mi się w głowie dzieje, lecz nie potrafię i taczam się z boku na bok. Mogłabym wziąć laptopa, książkę, podręcznik czy usiąść przed telewizorem, ale nie, nie mogę. Nie potrafię się skupić. A to następny czynnik wpływający na poziom zdenerwowania.
Przyłapuję się na tym, że obsesyjnie myślę o jedzeniu, ale na pewno nie łapię się w ramki /zaburzeń odżywiania/, bo to mniej lub bardziej. Z pewnością coś poza.
Chce mi się pić jak cholera, ale nie chce mi się wstawać. Jak cholera.
Od sylwestra nie wyszłam z domu w celach towarzyskich. Dobrze mi z tym.
Chciałabym biegać, jeździć na rolkach, rowerze, grać w koszykówkę. Chciałabym będąc sama. Ale nie. Zawsze gdzieś ktoś jest. Zawsze. A nawet, gdy nie ma i wiem to, bo zmysły tak mi mówią, to czuję inaczej, cały czas czuję jakby ktoś był i czasem nawet coś mi gdzieś mignie lub stuknie. I już sama wtedy nie wiem, czy głowa mnie zwodzi, czy zmysły.