Jest sobie taki szczyt, najwyższy ze szczytów. Na samym jego wierzchołku rotuje elektronowo-nukleoplazmatyczna przezroczysta kula Szczęścia. Głowica Szczęścia Najwyższego. Epicentrum mojego superego-istnienia.
A może to szczyt fioletowej góry i tafla jeziora pełnego węży.
Wiruję sobie pośród rozpłomienionej, barwiącej się fioletem nocy. Noc gaśnie, poszarpana kruchymi pasmami białego świtu, podobnym strusim piórom w wachlarzu kurtyzany. My jeszcze nie śpimy. Palimy blanty i czekamy aż lśniący, błękitnawy, stalowy młot nieba opadnie, a zza koron drzew i dachów bloków wynuży się najkochańsze Słońce.
Lubię Twoich znajomych i to wszystko co Nam towarzyszy.
Kolorowe panoptikum, ale da się przywyknąć.
* * *
No to żegnaj, Polsko.
Widzimy się za 2 miesiące, z uśmiechami na pyskach, miłością pulsującą tęsknotą w żyłach i realnymi planami na przyszłość. Mam nadzieję, że niemieckie rozprażone dni nie będą wlokły się mozolnie, lecz przelecą w mgnieniu oka. Marzenia, marzenia, marzenia. Wystarczy tylko chcieć.
Wracam z Niemiec we wrześniu, zdaję poprawki, jedziemy do Chorwacji i wynajmujemy nasze wspólne mieszkanie.
Do teraz w to nie wierzę <3