Najpiękniejszy dzień mojego życia minął i zmiótł wszystko, co do tej pory stało się w moim istnieniu. Tyle emocji, śmiech, płacz, niesamowita radość, zmęczenie, ekscytacja i zniecierpliwienie zmieszane w jedną całość utworzyły mieszankę, która zwaliła mnie z nóg i wykasowała mózg.
Świadomość, że przedwczoraj Gaga stała ode mnie w odległości pięciu metrów, śpiewając moją ukochaną piosenkę - Mary Jane Holland, patrząc się na mnie i łapiąc kontakt wzrokowy jest totalnie oderwana od rzeczywistości. To niesamowite, jak wiele szczęścia dało mi zobaczenie jej, wysłuchanie na żywo słów, które słyszę codziennie w słuchawkach. Cała energia, ludzie, atmosfera, konfetti lecące w każdej przerwie, światła i lasery, jej przemowy i najcudowniejszy na świecie głos sprawiły, że przeniosłam się do innej rzeczywistości i zrozumiałam, dlaczego trasa nazywa się RAVE, czyli szaleństwo w swej najczystrzej postaci, niczym nie tłumione szczęście wyrażane wrzaskami i darciem się w niebogłosy i przeżywaniu teraźniejszości na milion procent. Nie da się tego opisać słowami, po prostu trzeba to przeżyć. Dołączam się tym samym do grona osób twierdzących, że każde pieniądze są warte wydania na koncert ulubionego wykonawcy. Czekałam na to 4 lata, potem dwanaście godzin pod areną, byłam 42 osobą na 16 tysięcy ludzi na koncercie, od szóstej rano siedziałam przed wejściem. Wcześniej jedenastogodzinna podróż busem i następnie taki sam powrót. Na 60 godzin spałam 5, w tym łącznie 3 w busie, 1 w barze w Pradze i 1 na stoliku w Burger Kingu na pksie. Ale mimo wszystko jestem najszczęśliwszą osobą na świecie i z czystym sumieniem mówię, że teraz mogę umrzeć w spokoju. Jedyny smutny fakt to to, że takie szczęście powtórzy się za długi okres czasu, nie wiem nawet jak długo mam na nie czekać. Czuję się wyssana, jak biała kartka papieru, na której nic nie ma. Jakby moje dotychczasowe porażki, ale też i osiągnięcia zniknęły, po prostu czarna dziura, która wchłonęła moją egzystencję i wypluła przeżutą masę, z której muszę ukształtować siebie na nowo. A na razie nie mam na to sił, mój kręgosłup odmawia posłuszeństwa, dzisiaj rano nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, choroba mnie niszczy, czuję każdy bolący centymetr mojego ciała pragnący czegoś nieokreślonego. O ile do tej pory odliczałam czas do matur, wakacji, wyników, rozpoczęcia studiów, wyprowadzki, KONCERTU, o tyle cały mój sens nagle się rozpłynął. Nie mam światełka, za którym mogłabym iść, mój tunel zrobił się całkowicie ciemny, a powrotna droga zagruzowana. Jak sztuczny ogień w Sylwestra, czekający cierpliwie na północ i wznoszący się w niebo, będący w apogeum sił, nagle wybuchający a potem zmieniający się w kawałek plastiku spadającego na ziemię i zaśmiecającego ulicę. Właśnie tak się czuję i cholernie się boję, że ten stan się już utrzyma i zostanie ze mną znowu wpychając mnie na sam dół.
https://www.youtube.com/watch?v=LLN2pdILIqo