Powiedzilam wszystko co chcialam... Bylam bezwzgledla, ale... nie, nie czuje sie dobrze. Nie chce sie ograniczac. Wole wszystko mowic w prost, ale... kolejne ale.... nie bede miala w ogole przyjaciól. W ten sposob sprawiam wszystkim przykrosc. Porzuciłam jak szmaty. Tak wiem to... wszyscy mnie znienawidzidza. Wszystko obroci sie przeciwko mnie. Wiem to, ale... nie potrafie inaczej wszyscy mnie wkurzaja. Zawsze jestem ta NIEZADOWOLONA, SMUTNA, I MAJACA W DUPIE JAK DALEKO ZAJDZIE. A nie zajde wg, nich. Poprostu nie smieje sie z wszystkiego, nie bawia mnie niektore 'zarty' i smianie sie z głupot. I to cale tu gdzies wyjsc, ale nieporozmawiac powaznie i o tym co czujemy tylko róbmy ZWAAAAŁE. Ok. od czasu do czasu tak, ale bez przesady. A tak to prawie same 5, 6 i nie raz 4. Ja taka nie jestem. Nie lubie tego. Nie kraca mnie imprezy, nie mam samych 5. Tak naprawde nie mam zadnych 5tek. Coraz bardziej zaczelo mnie denerwowac przebywanie z nimi. Wiec przestalam. Blizszy stal sie mi ktos inny, ale to wyglada jakbym porzucila je naprawde jak szmaty. Bylam okrutna, ale./.. skoro one mnie denerwowawy i ja je tez. To po co to wszystko. Moglam to powiedziec i wyjasnic, ale nie wiem czy by to cos zminilo. Za duzo nas rozni. Charakter, zaiteresowania, muzyka? Nic nie jest takie same. Kompletnie rozne. Po co komu tam ja? Świetnie sie dogaduja. Nie mam do tego pretensji. Kazdy jest inny. Tyle, ze kazdy sie zmienia. Wystarczy ze cos w kims nie lubie i to mnie tak wkurwia. To poprstu sie do tej osoby nie odzywam. Zazdrosc... zazdrosna tez jestem o niektore rzaczy. Jestem beznadziejna, glupia i zalosna. wiem. Po zatym mam wrazenie ze traktuje swoje cialo jak cos... okropnego i ... nie wiem jak co. Jak nie czesc mnie. Bylo cos ok. to zjem cos i sie posmieje. Jest źle, okropnie... Zrobie glodówke, potne sie, poplacze i cos wymysle. Kara. Sama wyznaczam sobie kare za moje bledy. To mi pasuje. Ale nienawidze swojej beznadziejnosci. Swojego niezadowolenia. Nienawidze tego. Taka jestem wiec tego nie zmienie. Chcialabym byc w jakims miejscu sama. Wykrzyczec to wszystko. Zmienic sie niedopoznania, ale nie potrafie. Mowiela ze juz niedlogo,ze ... smierc? jest tusz tusz. jej smierc. widze to co sie dzieje. swietnie widze co sie dzieje. Niemoge sie pogodzic z tym okrutnym i beznadziejnym swiatem. Wiele osob ma gorzej ode mnie 1000x gorzej. wiem o tym. Nawet tym potrafie sie przejac. Jedna moja czasc chcialaby nakarmic glodnych, pomoc innym ludziom, ale nie ma jak? w jaki sposob? kiedy. na takie WAZNE sprawy nie ma czasu. Kiedy? jak jest szkola? nauka? to jest takie wazne? A druga moja czesc chcialaby byc sama usiasc w kacie, nic nie robic. I bac sie cokolwiek zrobic. Boje sie na kazdym kroku. Szukam idealnego przyjaciela, spokoju, zycia bez niepewnosci. Nie wiesz czy w danej chwili komus sie cos nie stanie. Mam w dupie czy JA umre, czy MI sie cos stanie. Boje sie tego, ze strace najblizsze mi osoby. Tak sie dzieje bez przerwy. Na zawsze i nie bede miala szansy to naprawic, ale mowic codziennie komus ze go kochasz i nagla ta osoba umrze, a nie mowic to innej osobie chociac napewno wie za ja kocham i stracic ja. to nie ma zadnej roznicy. Zawsze jest tak samo. Cale zycie jest tak skomplikowane. JA JESTEM TAK BARDZO SKOMPLIKOWANA! Nie raz mam poprostu dosc. Tego ze nie radze sobie z najmniejszym problem. Nie wspomne nawet o wiekszym...