Równo rok temu rozpoczynało się piekło które trwało 5 miesięcy, rok temu nieświadoma cierpienia pozwoliłam sobie założyć metalowa klatkę która tylko dlatego, że była czymś nie znanym zawitała na mojej nodze, to ona wydłużyła mi nogę 4cm, to ona teraz pozwala żyć normalnie, pewniej kroczyć przez życie, to dzięki niej tak wiele przez ten rok zmieniło się.
3wrz -> przyjęcie do szpitala - 4 wrz->założenie Ilizarowa - 8 wrz-> rozpoczęcie wydłużania - koniec Października -> noga dłuższa o 4 cm - 28styczeń ->zdjęcie aparatu
Gdy wspomnę tamte chwilę z przed roku dreszcz przerażenia mnie przechodzi, a zarazem podziwu dla samej siebie, że się zdecydowałam i ... że dałam radę, 5 miesięcy to bardzo długo dla niektórych nawet za długo ale ja jestem z siebie dumna mimo że miałam chwile załamania ale czy nikt ich nie ma? Nie warto myśleć co było tylko patrzeć na efekty... a efektami są równe nóżki, niewystające biodra i parę nowych blizn na nodze która wygląda jak po spotkaniu z rekinem ;p
Każdą chwilę przed operacją pamiętam jakby to było wczoraj... problemy z podkuciem się, niemiła anestezjolog wrzeszcząca bo nie umiała wbić węflon i strasząca że mi tipsy połamie później już obudziłam się z przerażającym bólem jakby ktoś mi wyrywał nogę, niemiłosiernie długi czas oczekiwania na zdjęcie rentgenowskie... ciągłe przerzucanie z łóżka na łóżko... zero litości;/ później na sali przerażenie w o czach mamy gdy zobaczyła metalowe cudko... kłótnia o przeciwbólowe środki... i ulga na parę godzin... ból powracał i to bardzo długo, z czasem już nie miałam siły mówić że boli... zrobił się taki powszedni niczym burczenie w brzuchu u nastolatki która wiecznie się odchudza.
Kolejne centymetry wydłużane cieszyły niczym wygrana w totolotka... po 48 dniach zakończyłyśmy wydłużanie z 8dniowym poślizgiem... następnie ból stopniowo mijał i zaczęło się dłuuugie oczekiwanie aż kość się zrośnie... (od końca października), wtedy to poznałam Rafała... hmmm początkowo przyjaźń wirtualna przeradzała się w coś wyjątkowego, niesamowitego... ja tego nie mogłam pojąć i do dziś nie pojmuje ...no ale spotkaliśmy się i było tak jak chcieliśmy żeby było, świat wirtualny nie rozczarował. To było przeznaczenie... a co będzie jutro to tajemnica wszechświata, która zapewne napisał dla nas scenariusz przed którym nie uciekniemy.
Później zaczęła się długotrwała rehabilitacja, która przyniosła zamierzone efekty... ale to też nie był łatwy kawałek chleba do przejścia... nigdy nie zapomnę jak na początku rehabilitacji szpitalny korytarz przechodziła w 20min z potem na czole... a na końcu trwało już to 5 min...
28 stycznia z drżeniem serca, po zjedzeniu niezliczonej ilości kurzych skorupek pojawiliśmy się w przychodni z nadzieją ze to ostatnia wizyta... tak zdjęli mi aparat, radość była połowiczna bo wylądowałam w szynie na dwa tygodnie którą zdjęłam po tygodniu... wtedy zaczęła się radość... która trwa do dzisiaj... nigdy nie zapomnę tego rozdziału w moim życiu który tak wiele w nim pozmieniał bo gdyby nie Ilizarow zapewne moje życie teraz inaczej by wyglądało ale nie chce wiedzieć jak ponieważ cieszę się jak jest !