Napiszę coś po pierwszej miłości.
Filmie, znaczy no.
Dobra edit będzie po beznadziejnym tasiemcu, od którego się uzależniłam. ^^,
Edit nr 1.
Czekam na cud. Czekam, w nadziei że może już za niedługo, że może kiedyś...
Że będę mogła powiedzieć. Kocham i jestem kochana.
I nie chodzi tutaj ani o mamusia, ani tatusia, braciszków i przyjaciółki.
Potrzebuję takiej męskiej, nietuzinkowej, romantycznej, perwersyjnej, zaskakującej, pełnej problemów, niedociągnięć, zmagań miłości.
Chcę to przeżywać zastanawiać się o co mu chodzi, droczyć się z nim, śmiać się do niego, z niego, razem z nim. Chcę poczuć jak to jest. Choćby miało to trwać zaledwie tydzień...
Edit nr 2.
Tatuś mówi do Tomcia: Spójrz na Mateuszka, jaki on jest zdolny. Mamie pomaga, nie siedzi tyle przed komputerem, nie kłóci się ze swoim bratem, nie przeklina i do tego jest taki mąąąądry.
Mamusia mówi do Basi: Zobacz jaka Ola jest wspaniała. Zawsze ładnie wygląda, z mamą tworzy tak wspaniały duet, nie pyskuje rodzicom, nie buntuje się tak jak Ty mnie.
Jest ładna, mądra i taka ochbożecutmiutożeszki.
U Mateuszka tatuś mówi to samo tylko, zamiast słowa: "Mateuszka", używa: "Tomcia".
Ola też ma w domu przewalone. Ciągle wysłuchuje o tym jaka to jej przyjaciółka Basia nie jest cudowna i taka ochbożecutmiutożeszki.
Czy jest na to jakiś sposób? Może trzeba sobie znaleźć przyjaciół, na podupadłym poziomie.
Tylko wtedy byłoby:
Wpadłeś/łaś w złe towarzystwo to dlatego to wszystko, to przez
Zosię/Jasia/Stasia/Iinnechujemuje.
I powtarzałam sobie kiedyś każdego dnia: Nigdy nie będę taka sama jak moja mama, w tej kwestii. W kwestii porównywania. Tylko najśmieszniejsze jest to, że właśnie całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że to właśnie ja (TAK, kurfa Ja) ją tego nauczyłam.
Bo to ja przychodziłam i mówiłam: Bo jestem gorsza od tamtej, od tego.
Bo ten robi lepiej, a ja gorzej.
Zdarzało się i tak, że z szerokim uśmiechem na twarzy, z nutką dumy w głosie, mogłam rzec: Jestem lepsza, zdolniejsza od tej i od tamtej. Bo to ona jest złaśmiakaiowaka.
Po wielu prośbach, mama przestała. A w mojej głowie nasila mi się to coraz bardziej, intensywniej. Bo ja umiem to a nie umiem tego.
Tylko jakoś pozytywnych aspektów brak.
Kiedyś mogłam wrócić do domu i powiedzieć: Mamo, wiesz że jestem najlepsza z ortografii? Albo: Mamo, tato tylko ja dostałam szóstkę z angielskiego.
Teraz nie mogę tak powiedzieć. Bo nagle stałam się jedną z reszty szarego tłumu, nic nie wyróżniającą się czwórkowo-trójkowo, przy dobrych wiatrach z krztą szczęścia również i piątkową uczennicą. Nie śpiewam, nie gram na skrzypcach, nie robię pięknych zdjęć, nie maluję, nawet pisać już przestałam dobrze. Jakoś tak nieskładnie bez sensu.
Kiedyś byłam NADambitna. Kiedyś potrafiłam dostać kurwików z takiego powodu, że ktoś był lepszy ode mnie o pół punktu. Teraz na wszystko leję moim ciepłym, sikiem prostym.
Wali mnie to. A chciałabym jak kiedyś poczuć, znowu poczuć te chore paranoje z powodu ambicji. Poczuć konkurencję, zacząć walczyć ze sobą.
Nie da się? Nie, to nie tak. oczywiście, że się da.
Wszystko się da. Ale mnie się najwyraźniej w świecie nie chce.
Np. teraz mam szansę, a jakoś na to leję. Dostaję kilka szans. Nie robię nic.
NIC NIC NIC.
Hm... trudno.
Tylko jakoś żal mi, że nie potrafię usiąść tak jak kiedyś i wystukiwać ciągi słów, bez przerwy, beż żadnego zastanowienia. Nie potrafię tworzyć wyimaginowanego świata tak jak dawniej. Obijam się o kant własnych myśli, w głowie roztraskują mi się różne wizje nowego świata, nowej przygody...
Wtedy siadam i nic. Nic. Widzę tylko pustą kartkę worda. I nic.
No nic, jak chuj nic. Nic a nic. Powaga.
Nie da rady. Czekam kiedy w takim razie coś we mnie drgnie.
Boję się, że to już nigdy chyba nie nastąpi. Chorewiem.