Ostatnio za każdym razem kiedy zamykałam oczy, widziałam te dziwne obrazy.
Kiedy rozmawiałam z jakąś osobą i na chwilę opadły mi powieki pojawiał się ten sam widok.
Kałuża krwi. Martwe ciało. Dlatego bałam się nocy.
Padałam zmęczona na łóżko i nie mogłam spać. Nie da się usnąć z otwartymi oczami.
Nie zasuwałam do końca rolet, by mieć jakiś martwy punkt, jaśniejszy od innych, żeby gdzieś wpatrywać swoje tępe gały. (...)
Teraz kiedy zamknę oczy, niezależnie z kim rozmawiam widzę to samo.
Kwiaty. Nawet czuję ich zapach, powaznie.
Obgryzam swoje paznokcie do krwi i czuję w pobliżu woń róż, storczyków, tulipanów.
Nie chcę pisać, że nie jestem normalna. Bo niby dlaczego mam to stwierdzać?
Dlaczego ludzie muszą być jednakowi i jednolici?
Dlaczego muszą nosić takie same rurki z koronami na dupie?
Dlaczego ludzie boją się wyrazić, boją się wyróżniać?
Dlaczego tak bardzo wstydzą się wyrażać swoje myśli i emocje?
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
W ustach czuję kwaskowaty smak serka wiejskiego. Nie był pzeterminowany, zepsuł się.
Po prostu ot tak. Wsypałam do niego trochę cukru i nawet to nie pomogło.
Nadal był kwaśny i obrzydliwy. I gdyby nie fakt, że miałam od tego odruchy wymiotne, to zapewne by mi nie przeszkadzał ten kwaskowaty smak i to, że serek skisł.
I chociaż nie mam koron na tyłku, ani butów w szachownicę, niezależnie od tego boję się.
Bardzo się boję. Nie wiem czego. Ale strach miażdży. Od środka.
Czasem sądzę, że mogłabym od tego zgnić.
Ale nie, nie da się zgnić ze strachu. Chociaż kto wie.
Jednak nie gniję, bo nie czuję jeszcze stęchlizny rozkładających się uczuć.
Wylewam z siebie słowa. Nagą prawdę, którą ubieram w różne przymiotniki. Potem zakładam na nie różne dodatki w postaci przysłówków. Jednak to mi nie wystarcza.
Bo ja chcę krzyczeć, wrzeszczeć, tupać nogami.
Ale nie. To mi nie przystoi. Ja się tak nie zachowuję.
Wolę powiedzieć coś, żeby komuś poszło w pięty i mu było cholernie przykro.
Łatwiej jest ranić, niż powiedzieć sobie, że coś jest nie tak [...]