Nie wiem od czego zaczac& Ze dzien mialam wczoraj bardzo ciezki i nerwowy, chociaz juz chyba nawykowo staralam sie patrzyc na te kilka malych plusikow, ktore sie wczoraj pojawily, ze 5. dzien dochodze do siebie po sylwestrze, ze pol nocy to byl jeden wielki bad tripowy natlok mysli. A druga polowa to jakies chore koszmary. Ze nauczylam sie dzis jak ubierac maseczke, zeby pol dnia lazic w pracy zaplakana po szyje i zeby nikt sie nie zorientowal. No i fajnie. Poziom gryzacych mnie od srodka emocji znaczaco spadl. Ze substancja byla zla. Ale ze to nie depresja. To nie dol, to tylko szpila, ktora przeklula balon, ktory sztucznie dmuchalam pozytywem. To raczej jak jebniecie z umiarkowanym impetem o ziemie. Kminiac po moich relacjach z dzieckiem w ostatnim czasie, to zalamanie nerwowe. Od kiedy w ogole nie jezdzi juz do taty, jestem przeokropnie nadwerezona nerwowo. Musze sie zmuszac, zeby miedzy praca stala a praca poza godzinami, macierzynstwem, snem i zalatwianiem spraw wszelakich, znalezc chwileczke na odpoczynek, kompletnie dla siebie. Mix it all together, no i masz, babo, placek!
Wracajac do nadmuchanego balonu, substancji, emocji, radzenia sobie& Czyli do clue.
To byl moj sposob radzenia sobie bez farmako- i psychoterapii, ktore zakonczylam w wakacje. Bezskutecznych terapii zreszta. Nie ma moja zlozona, osobowosc formless. Radzenia sobie z tendencja do depresji, z brakiem akceptacji mojej odjebnej w kosmos osobowosci. Bylam alternatywna zanim to bylo modne. Urodzilam sie taka. Przez rozne czynniki, ktore sie na to zlozyly. Cale moje zycie to walka o ochlapy normalnosci. Bardzo duzo udalo mi sie w tym kierunku zrobic od ostatniego 1,5 roku. Microdosing, medytacja, przyciagniecie odpowiednich mistykow, ktorzy uwolnili mnie od pewnych rzeczy na poziomie metafizycznym. Ciezka praca nad nastawieniem. Latwiej sie zyje jak nakladasz sobie rozowe okulary i udajesz, ze swiat ma jaskrawe barwy, ktore wywoluja zachwyt niz zlamane szaroscia, ktora eksponuje brzydote swiata.
Tak naprawde to bylo tylko latanie dziur w sercu substytutem spelnionych potrzeb. Taki wypelniacz. Takie zaklinanie rzeczywistosci, ze jest ok, przymykanie oczu, dystansowanie sie od uczuc od srodka zamiast medykamentami. Medykmenty mnie tylko od nich odcinaly, czulam pustke doprowadzajaca mnie do obledu. Odwlekaly w czasie moje cierpienie i chec odjebania sie. Musze czuc siebie. Ale to dalej byl wypelniacz akceptacji mnie w calosci takiej, jaka jestem. Potrzeby bycia chcianej. Czuje sie jak multiperspektywistyczny POV, bardzo dobry obserwator, swiadomosc zamknieta w dalej trzymanej na dystans, a niegdys odrzucanej klatce freaka. Zla substancja, zla dawka, szambetko traum wyjebalo wczesniej niz pozniej. Zdarza sie.
Bylam jak ten kwiatek, martwy w srodku, uschniety, zaniedbany (tak, tak, nie mam reki do kwiatkow, ostatnio glowy tym bardziej, nie przypomni sie o wode jak zwierze, ktore lata kolo ciebie, jest mi przykro, ze tak skonczyl, ale coz&), ale zyczacy wszystkim milego dnia. Troche sztucznie jak ta pomalowana sklejka, troche z wyboru. Kiedy bylam przegryziona do szpiku zlem, narcyzmem, egoizmem i brakiem empatii suka, ludzie sie ode mnie odsuneli. Powiedziano mi, ze nigdy nie bedzie ich wokol jesli sie nie zmienie. To znowu obudzilam w sobie hipiske z Dietla, ktora chce zbawic swiat. Znowu nie dostajac nic w zamian. Nie oczekuje, ale jakos tak przykro i wkurw kiedy wchodzisz ludziom do dupy, zeby poprawic ich jakosc zycia, starasz sie uswiadamiac innych, zeby nie zostawiali bliskich czy dalekich w potrzebie, troszczysz sie o nich, a oni zlewka kiedy ich potrzebujesz w dosc blahej sytuacji. Znowu zrzucanie odpowiedzialnosci z rak do rak kiedy walczysz o to, zeby obudzic czlowieka w czlowieku i zeby pomogl pierwszy z brzegu, jesli widzi czyjas krzywde czy cierpienie. Wiecznie przez zycie sama. Jakbys dalej byla ta wredna, bezwzgledna, wykorzystujaca ludzi suka, z ktora nikt nie chce miec nic wspolnego. Jestem juz tym wyczerpana. Czy dobro sie oplaca? Bedac czczonym przez wszystkich, niczym krolowa, zdystansowanym i pozamykanym na ludzkie odruchy czy interakcje, narcyzem, ktory zamknal sie w zlotej klatce i stwierdzil fuck the mankind, simple fucking piece of shit and nothing more, Im over it, przynajmniej nie cierpialam, cierpieli za to wszyscy wokol.
Niedawno wypracowalam sobie zdrowe zdystansowanie i samowystarczalnosc. Pomimo wytworzonej iluzji akceptacji, glebi relacji, ktore okazaly sie byc powierzchowne albo fejkowe, wmowilam sobie, ze jestem potega poki nie pakuje sie w wiezi miedzyludzkie. Ale natura i potrzeby wygraly& Zludna nadzieja, ze tym razem na tyle sie samorozwinelam, ze bedzie inaczej, zla substancja, zla dawka, zly okres&
Potrzebuje klatki, muru. Klawiatury tworzacej dystans miedzy mna a reszta swiata. Nie chce sie juz z nikim zblizac na zadnej stopie. Jestem skazana na samotnosc. Powinnam byc pustelnikiem. Wtedy jestem najstabilniejsza. Ludzie mnie tylko dalej zawodza, a to destabilizuje. Rozejdzmy sie w swoje strony i podziwiajcie z daleka. Na razie wracam tu. Potrzebny mi wiekszy dystans niz na ig.