photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 30 MARCA 2021

Chyba najlepiej w życiu umiem

tracić!

Tracić!

Wszystko cz5go dotykam zamienia się w przeszłość.

 

Cz. 1.

Postanowiłam przewczoraj przesłuchać najnowszą płytę mojego ulubionego polskiego rapera - Bisza. Zawsze miałam wrażenie, że opowiada o moich uczuciach swoimi ustami. Od kiedy poznałam jego twórczość, nie ma rapera, z którego tekstami tak mocno bym się utożsamiała. Dojebał mnie ostatecznie do podłogi, pociekły mi łzy, mało kto potrafi mi wycelować wprost w najczulsze punkty.

Przedwczoraj też był Robaczy Księżyc, pierwsza pełnia tej wiosny. Próbowałam go uwiecznić, ale nawet kalkulatory od Applea słabo dają sobie radę z uwiecznianiem obiektów na Niebie, więc zdjęcie nie oddaje piękna widoku, jaki miałam przyjemność oglądać. Wyglądało jak deser z sieci popularnych krakowskich piekarnio-cukierni, lekki piankowy mus owocowy koloru pomarańczowego o okrągłym kształcie.

P.S Damn, próbuję sklecić tego posta już 3. dzień i nie mogę...

 

Od kilku tygodni mam megakryzys psychiczny. Abstrahując od złożoności problemu, na który składa się mój eks, przemęczenie, brak czasu dla siebie, narastający strach, że znowu stracę najważniejszą osobę w życiu, chciałam skupić na dość ważnym aspekcie mojego życia - relacjach z mężczyznami, którzy nie utknęli we friendzonie.

 

Tak, jestem jak układanka z puzzli 10.000 elementów, w dodatku 5D. Nigdy nie byłam prosta, zawsze wychodziłam z założenia, że najlepsze rzeczy nie są proste. A tu znowu nie czuję wystarczająco dobra dla nikogo. Jak wybrakowany towar. Towar! Gumowa lala for entertainment. Czułam się tak nawet przy eks-narzeczonym. Bo wymagałam od niego, żeby oprócz niemalże cyklicznego zapładniania, oprócz produkowania dziecka średnio co 1,5 roku, potrafił się też w stu procentach zaangażować w opiekę nad tą jego chorą fabryką. A co wy, część z was, którzy to teraz czytają, pamięta jak utrzymywałam fabrykę za dwóch i pół, co skończyło się później pasmem tragedii, do których by nie doszło gdyby...

 

Parę miesięcy czułam się jak na szczycie świata. Krótki czas po uporaniu się z zakończeniem 6,5-letniego związku, w którym mój ówczesny partner rzucał mi czasem jakiś ochłap upragnionego, szczęśliwego życia rodzinnego, szukałam chwilę ukojenia w szukaniu kolejnego związku. Potem zaczęłam zauważać jaką potęgę daje mi bycie niezależną. Podchodziłam do facetów megaluźno, fizycznie i zdystansowanie. Uciekałam kiedy zaczynało się robić poważniej, chociaż z drugiej strony to była walka ze sobą na poziomie podświadomości o bycie niezależną od nikogo, niekrzywdzoną, spokojną i szczęśliwą, a moim powołaniem do bycia dbająca o płomień ogniska domowego matką i żoną [brak ślubu nie przeszkadzał(by) mi tak żyć, jak widać, nie warto się spieszyć, do decydowania się na dziecko również]. Patrzyłam na ludzi w związkach i w środku szydziłam, że mam święty spokój. Chociaż czasem dopadał i miażdżył mnie w środku widok pustego łóżka, ale i z tym sobie jakoś radziłam. Jak ze stanami depresyjnymi po kłótniach z ojcem mojego syna, który kolejny raz zawiódł, już teraz wyłącznie jako ten tzw. ojciec. I tak kręciłam z paroma facetami, ale z każdym było coś nie tak. Stwierdziłam, że pierdolę ten Tinderburdel, pierdolę fwb, pierdolę w ogóle spotykanie się wiedząc, że z góry jest to w jakimś celu, to nie może się udać. Albo bez celu. Tym gorzej. Zmęczyłam się umawianiem się z kimś, kto zawsze próbował mnie zaciągnąć do łóżka, nawet kiedy przed spotkaniem wyraźnie deklarowałam brak ochoty. Jakby moją jedyną cechą, dla której spędzają ze mną czas jest moja dupa. Lubię seks, jestem w nim dobra, ale jest multum innych rzeczy, które można ze mną jeszcze robić. Gdzieś tam w głębi mnie to uwierało. Coraz mocniej. Czy tylko mi wydaje się, że jestem warta o wiele więcej i znacznie ciekawsza? Nie liczę znajomości serio just friends, z większością mam kontakt do dziś. Można się rozpisywać o wątkach pobocznych, ale sobie daruję. Już i tak musiałam poucinać ich sporo w tym poście.

Kręciłam sobie luźno już z tylko jednym gościem, patrząc jak się to rozwinie, choć też nie zapowiadało się na nic stałego głębokiego, poważnego, a przede wszystkim gorącego. Aż nie poznałam kogoś jeszcze, ale w inny sposób niż apki randkowe. I co?

Kurz z tamtym gościem opadł jakoś tak sam, chociaż był naprawdę dobrą partią, miałabym przy nim traktowanie z godnością i dostatek. Ale nie potrafię być z kimś z rozsądku, facet musi mnie czymś porywać.

A ten? Wspólne kolacje i noce, śniadania i poranki, albo chociaż wspólna kawa zanim wyszedł, teksty rzucone ukradkiem, na które rzuciło się moje serce. Wspólne środowisko, z którego się wywodziliśmy, ale nigdy się jakoś nie spotkaliśmy, chociaż pewnie mijaliśmy się gdzieś w świecie dziesiątki razy. Ale było co powspominać, pogadać o tematach mających swoją specyfikę, którą oboje znaliśmy. I moje dziecko, które na nikogo nie rzucało się tak o poranku czy w końcu też nie poprosiło o całusa na pożegnanie, tak jak dostawała go mama. Podejście tego gościa do młodego, nie każdy je ma. A dla mnie jest ważne. Nawet jak spotykam się z kimś w każdym innym celu.

Moje serce bardzo szybko go kupiło. Bez reszty.

 

Kolejna pozwiązkowa retrospekcja.

Jedna pozwoliła mi z powrotem być szczęśliwą, pozytywnie nastawioną do życia i świata, kochać ludzi, chcieć im pomagać, widzieć w nich dobro, nie tylko wrogów, piękno, Anioły, zaufać im znowu. Po tym jak utraciłam tę wiarę w cokolwiek i kogokolwiek tak bardzo, że spadałam tylko w coraz głębszą piekielną otchłań. I kiedy Bóg wpierdolił mnie prawie na samo dno, nagle wysłał jakiegoś ptaka, a może jednego ze swoich Aniołów, co złapał mnie w locie i wyniósł na wyżyny. Wystarczyło mnie tylko odciąć od zatrutego źródełka.

Druga to... Dawno żaden mężczyzna nie łączył w sobie tylu dla mnie ważnych cech. Dawno nikt nie mówił mi tylu prostych rzeczy, a jakże szczególnych. Dawno, bo aż 8 miesięcy nikt nie dał mi tylu kolacji i śniadań, i czułego wtulenia w nocy, które sprawiałoby, że odpływam w kosmos, nie mogę się ruszyć, bo jestem tak błogo kimś naćpana. Który nie przychodził się tylko poruchać, on chciał tylko zasnąć ze mną w swoich objęciach, czaicie? A i to nie było tylko zwykłym ruchaniem. Nie musiał mnie ruchać, żebym czuła go w sobie. 7 lat tego nie czułam i myślałam, ze nigdy tego już nie poczuję. Że czułam to te parę lat wstecz dlatego, że był to efekt psychodelików, które żarłam wtedy garściami. To naćpanie sobą nawzajem. Tyle czasu nie rozmawiałam z kimś bity miesiąc, dzień w dzień z przerwą tylko na sen, używając do kontaktu jakiejkolwiek formy komunikacji. Dawno tak bardzo nie potrafiłam się powstrzymać przed wtuleniem się i buziakami mimo wszystko. Chciałam tylko go poczuć, choć na chwileczkę. To mniej bolało niż trzymanie dystansu, który próbowaliśmy trzymać, żeby się nie zadurzyć, ale dla mnie było już za późno. Dawno na nikogo tak nie otworzyłam ciała i swoich dróg energetycznych prowadząych głębiej, w miniuniwersum mojej duszy, serca, osobowości i bytowania. Dawno tak z nikim nie inspirowałam się nawzajem do działania. To było cudne. Chyba najcudowniejsze w tym wszystkim. Szkoda że patrzę na ludzi pożarem uczuć, a nie chłodem rozwagi i analizy. Albo szkoda, że ludzie nie dają się ponieść głosowi serca.

To ja mam zbyt gorące serce czy oni są zbyt zimni? A może spoglądając na człowieka wiem, że jego właśnie chcę? Jakoś tak zawsze szybko podejmowałam decyzje. Zawsze wiedziałam czego chcę. Tylko jakoś nikt niepatologiczny nie potrafił chcieć i zdecydować się na mnie...

 

...Ale wyliżę się. Ten sztorm na oceanie powoli się uspokaja. Zadziwiające jak potrafię z uporem maniaka kogoś zdobywać, a jak już zdobędę to walczyć o niego do samego końca przez miłość do szpiku, a nigdy po paruletnim związku nie ogarniałam się dłużej niż tydzień, dwa. Tym razem to była tylko krótka, intensywna znajomość, ale oboje wiemy, że gdyby pozwolić temu pączkowi rozkwitnąć, kwitnąłby przepięknie. Ale... Do tanga trzeba dwojga.

 

Tym razem odpuściłam. Miałam chyba już dość słuchania, że czuję za dużo, za szybko? Co to znaczy wogle? Mnie jak nie pasują warunki, na których znajomość się toczy to ją kończę. Z szacunku i obustronnego świętego spokoju. Albo zwyczajnie mam gdzieś to, że ktoś mnie chce, stwierdzam, ze nie mam dla niego czasu w swoim zyciu i au revoir. Nie wdaję się dalej w najlepsze we flirt, dając sprzeczne sygnały. Ja go wtedy instynktownie UNIKAM. Myślę nie to mówię, czuję i robię nie. To zwyczajnie nie w porządku i nijak ma się do słów brzmiących nie chcę cię zranić.

 

Czemu tak bliski jeszcze jest mi Bisz? Bo tak jak ja gra w otwarte [karty].

 

Byłam jeszcze wściekła zaczynając pisać ten tekst 3 dni temu. Troszeczkę. Przez chwilę. Mimo wszystko, bardziej zawiedziona. Ale już nie wiem na kim ani na czym. Teraz sama nie wiem, co czuję. Znowu zakopałam to zombiepragnienie wyżerające mi serce i mózg. Tylko to było parę dni intensywnego wyrzucania z siebie tej zasyfionej brei moich emocji. I to już ostatni etap, sprzątanie generalne po tym ponadmiesięcznym incydencie, który obudził stłumioną we mnie ciężką pracą nad sobą potrzebę dzielenia z kimś radości i smutków życia. Czasem intensywne wydarzenia sprawiają, że dostajemy regresji.

Informacje o kalafunk


Inni zdjęcia: Wypłyńmy na jeziora :) halinamJa nacka89cwaP. wanderwar14.06.2025 evenstarGórkowski heaven mr0w4Maciej piorun1986;) patkigd:* patkigd;) patkigdTu też patkigd