zawsze płaczę w nowy rok, niezależnie jak dobrze by nie było. po prostu czuję się kurewsko smutno. jakby ktoś nagle zostawił mnie bez niczego. może dlatego, że przemawia przeze mnie strach, że będzie gorzej, że pojawi się coś nieprzewidywalnego, że znowu wyląduje na dnie. a może smutno mi tylko dlatego, że mój kochanek zostawia mnie samą w zimnym łóżku, a ja nie czuję się swobodnie. mój kochanek ucieka nad ranem, całując mnie w usta kilkokrotnie. a ja za każdym razem boję się Boże, że to jeden z ostatnich pocałunków, a przecież już nie miałam się bać, bo strach wszystko zabija, paraliżuje, pozbawia chociażby minimalnego uśmiechu. dopijam resztki alkoholu i uciekam w podróż do wyimaginowanego świata, chociaż najchętniej zadzwoniłabym do ciebie i prosiła: wracaj, bez ciebie nie zasnę. niestety, zostało mi to pierwsze, kocham Cię strasznie i tonę w niepewności i zgniję w niej, bo niczego nigdy nie będę pewna.