5.04.2013, Matka Boska z Bośni i Hercegowiny
Przedwojenna, Wrocław
Piątek pełen emocji. "Robienie projektu u kolegi po szkole", a tak naprawdę niepójście do szkoły i wyjazd do Wrocławia w celu zapoznania się z osobami... które już długo w sumie znam. Emocje przed spotkaniem sięgały zenitu, niczym w toalecie. Stres był, i to jaki. Spotkanie uważam za udane, nawet bardzo. Myślałem, że nie wypali, będzie sztywno i ogólnie lipa. Takiego odmóżdżenia potrzebowałem. Co do samego Wrocławia, byłem tu już po raz trzeci i po raz trzeci mnie urzekł i zachwycił. Może jednak pójść w ślady rodzeństwa i tam się udać? :D
Powrót to była jakaś masakra. W pociągu gorąco, duszno, mało miejsca, po prostu katorga. W Zduni okazało się, że jednak autobusu nie mam i byłem zdany na własną rękę. Mając myśli, że wracać będę na pieszo po ciemku jak nie złapię żadnego stopa, w ogóle nie byłem wkurzony. Bardziej było mi do śmiechu, że żyję w takiej dziurze, pierdolonej wsi, gdzie nic nie ma, o dojazdach nie wspominając. Wróciłem szybciej niż mi się wydawało, trzema stopami, Zduńska -> Zapolice -> Widawa -> dziura. Zajęło mi to ponad pół godziny o.O. Mimo całego dnia spędzonego w podróży, absolutnie nie żałuję.
Cały weekend się opierdalałem i żarłem... Nic nie zrobiłem -,- Oj źle ze mną. Nawet ze spotkania na ciaj z Yanarim nic nie wyszło.