WARTO WŁĄCZYĆ SOBIE PRZED PRZECZYTANIEM ..
Pomyśleć, że po prawie 3 miesiącach bez słów, bez napisania czegokolwiek dostaję wene do napisania czegoś o 23:00.
Właściwie nie wiem o czym wam pisać? O tym, że siedze teraz z lekko mówiąc łzami w oczach i zastanawiam się co właściwie teraz robie? Czy może opowiedzieć wam o tym co działo się przez 3 miesiące. Od maja 2011 wiele rzeczy się zmieniło. Przez zmianę, bardzo istotną zboczyłam z trasy. Trasy, którą sama sobie kiedyś wyznaczyłam. Chciałabym móc cofnąć się na chwile do wspomnień z dzieciństwa. Pamiętam jak w karnawał rodzice ten jeden dzień poświecali zabawie, a ja zostawałam u dziadków na noc. Pamiętam, że podjeżdzałam autobusem i zostawałam na przystanku, żeby czekać aż dziadek przyjdzie z pracy. Wchodziliśmy zawsze do sklepu i dziadek kupował mi zdaje sie jakoś kolorową gazete i coś słodkiego. Taka była zasada, zawsze cieszyłam się, że zostaję u nich. Miedzy mną a nim bywało różnie. Czasami się kłóciliśmy, przez nasze porównywalnie ciężkie charaktery, ale zawsze go kochałam - był wtedy chyba jedną z najbliższych osób w moim życiu - osób, które motywowały mnie do wielu rzeczy, zwłaszcza tych trudnych, których ciężko było by podjąć nawet dorosłemu. Pamiętam również jak uczył mnie ułamków, odrabiał zadania domowe, pomagał w geografii, paląc przy tym te mocne papierosy. Do dzisiaj czuje ten zapach. Takie mam wspomnienia. Od śmierci dziadka mija prawie 10 miesięcy. 10 miesięcy ciągłych zmian, przywyczajania się do tego, że jest źle, podejmowania złych decyzji. Często to jego owiniałam o to, że wcale mi nie pomaga. Do czasu kiedy w moim pamiętniku (bo wpisywały mi się osoby bliskie, z wierzykami) nie zobaczyłam wpisu dziadka. Nie pamiętam samej treści wierszyka, wiem że było coś o nauce. Było tam pytanie jakie jest twoje największe marzenie. Nawet ciężko jest teraz o tym mi mówić, właściwie sama nie wiem czemu teraz wpadłam w szał płaczu. Nazbierało się tych złych emocji we mnie. Zbierało się, zbierało aż to teraz. Chyba się przełamałam. Wróćmy zatem do wpisu. Dziadek napisał tam, że jego największym marzeniem jest dożyć mojego ślubu i zobaczyć jak kończe szkołe tą o której tak marze. Z jednej strony tłumacze sobie, że jest mu tam o wiele lepiej niż tu. Z drugiej strony z każdym dniem boje się, że zapomnę jego rad, jego twarzy. Boje się, że nie podołam. Nie zawsze w życiu może być dobrze, wiem to doskonale. Tylko czemu wciąż to wszystko jest trudne, czemu życie tak wiele ode mnie wymaga, czemu wiecznie ludzie wymagają ode mnie czegoś z czym najpierw ja sama muszę się zmierzyć. Chyba sama sobie robie jakoś przeszkodę. Być może, powinnam wziąść się w garść. Naprawdę próbuje, ale tak wiele rzeczy się zmieniła - i to własnie boli mnie najbardziej. Jestem stałą osobą, nie lubie zmian. Codziennie ludzi dotyka wiele starsznych tragedii, ale jedną z największych jest strata kogoś bliskiego. Aż serce mnie boli, kiedy dowiaduje się ciągle o śmierci młodych ludzi, śmierci w wypadkach, śmierci z rąk innego człowieka. Być może się myle, ale śmierć może i jest prosta i szybka, ale oddziaływuje na innych ludziach. Na ludziach, którzy bezgranicznie kogoś kochali i oddali by życie za to aby chociaż na chwile móc znowu kogoś ujrzeć.
jeśli to czytasz, albo mnie słyszysz: kocham Cię.