Z jednej strony odliczam już dni do Fantazjady (dla mnie jakieś 16), z drugiej martwię się tym, jak wiele jeszcze rzeczy przed nią mnie czeka.
Za tydzień Dni Fantastyki i tańce, a wieczorem Ostatni Rejs (jak zwykle decyzja spontaniczna, bo się zwolniło miejsce w ubiegłym tygodniu).
Za dwa tygodnie Men Survival Race, a moja kondycja leży i płacze, bo nie mam czasu, a jeszcze bardziej nie mam siły na treningi.
Ciągle jestem zmęczona i senna, brakuje mi sił. Wyniki badań nie wyglądają szczególnie źle, ale w stu procentach dobre też nie są więc nie wiem, może faktycznie mam coś z tą tarczycą i tu jest pies pogrzebany?
Nie zwracałam na to uwagi wcześniej, bo wiadomo - jeden weekend nie wyspany, drugi, w tygodniu dużo pracy i też męcząca jest. Ale ten weekend spędziłam głównie na odpoczywaniu, a i tak nie mam siły na nic i płakać mi się chce, bo ile można tak funkcjonować?
Ciągle coś odkładam, bo po prostu NIE MAM SIŁY, ale to nie jest normalne, gdy sypiam standardowo dla siebie, 8-9 godzin.
I martwię się, o DFy (w sumie najmniej, tylko 3 godziny warsztatów), o Ostatni Rejs (gorzej, bo gra nocna), o ten pieprzony wyścig (będą mieli ze mnie niezły ubaw, że taka słaba jestem) i o Fantazjadę, bo jak tak się da pracować, kiedy człowiek tylko marzy o spaniu?
17 maja USG tarczycy, ale powtórka u endokrynologa dopiero 9 czerwca mam wizytę (pierwszy wolny był 2.06, ale wtedy jestem w Warszawie jeszcze).
No i co, jest 20.45, ja wypiłam jedno pseudopiwo (lech ice mojito, trochę jak piwo z pastą do zębów), w głowie mi się kręci (pewnie nadal od odstawiania leków, bo w tym tygodniu uparcie starałam się nie brać, choć nie wiem, czy zaraz nie łyknę), oczy mi się zamykają, więc sprawdzę busa, nastawię budzik, wezmę prysznic i pójdę do łóżka, bo co innego.
I znów nie ćwiczyłam i znów nie mam siły.
I ciągle boli mnie kostka :/