Chyba najlepsze zdjęcie z imprezy :P
Nigdy nie przepadałam za Walentynkami, ale tegorocznych chyba długo nie zapomnę.
Począwszy od posiadówy u Balda (zakończonej pójściem spać o 6 rano), przez obiecany masaż, pocałunki i niespodzianki, aż do walentynek otrzymanych od klientów i róży od Sebka - cały ten dzień był nietypowy :P
Dość ciężki (bo niewyspany) weekend, dzisiaj wolne, od jutra cztery dni na rano, a potem trzy wolne (Leszek mi dał wolne w urodziny, to pojadę do domu w niedzielę :) w sobotę planujemy wyjście do Resetu, ale nie zamierzam szaleć, nie mam siły). A potem masakra, cztery dni pod rząd na drugą zmianę -,-
Spoko praca, gdy jest co robić, to czas leci (a do roboty zawsze coś się znajdzie). Ale jak siedzę za długo sama, to za dużo myślę i łapią mnie doły. I strasznie męczy mnie ten tryb. Same zmiany jeszcze dają radę, ale gdybym pracowała od poniedziałku do piątku i miała weekendy wolne myślę, że czułabym się dużo lepiej. No i zapominam o jedzeniu, jem mało i niezbyt dobrze, a w efekcie chudnę, co zaczyna mnie martwić, bo zaczęłam zbliżać się do granicy, której nie chciałam przekroczyć.
W Boarcie mnie niestety nie chcą ;<
Nadal czuję się niewyspana (najpierw nie mogę zasnąć - chyba z przemęczenia, potem się budzę o ósmej i udaje mi się jeszcze trochę pospać, ale jest ciężko :P) i bolą mnie plecy.
Bruno zaproponował quritto na obiad, a potem się przejdziemy do Panato Cafe. Po drodze chcę zajrzeć do sklepu z azjatyckim żarciem, kupię sobie Shin Ramen na jutro, bo dawno nie jadłam. Miałam się spotkać z Igorem, ale dzisiaj nie da rady, więc zawitam do niego jutro po pracy. Póki co, chyba sobie odpalę jakąś dramę i się zrelaksuję.