Ekhm, taak... i jeszcze żeby na żywo było tak radośnie, jak na zdjęciu...
Swoją drogą, w życiu bym nie pomyślała, że wyląduje na Folk Dance is My Life, to zapewne sprawka Tomka...
(niemniej uważam, że zdjęcie mega :D)
Dziś zostałam w sumie sama z rodzicami i spędziłam z nimi prawie cały dzień. Najpierw odwiedziliśmy dziadka, potem poszliśmy na spacer i na pizzę.
I zaczęliśmy rozmawiać o moim wyjeździe do Australii.
I mam mętlik w głowie, jakiego dawno nie miałam.
Mama spytała, czy jestem pewna, że chcę do Australii, a może gdzieś indziej? W końcu mam znajomych w innych krajach, może tam, gdzie moja koleżanka jest? [Edyta, w Anglii].
I...Zgłupiałam.
Decyzja o Australii zapadła właściwie ponad pięć lat temu (choć wtedy jeszcze bez przekonania). I teraz już właściwie nie wyobrażam sobie, żeby ją zmienić, ale... zasiała we mnie ziarno niepewności.
Bo jasne, jest miejsce, gdzie poleciałabym jeszcze chętniej niż do Australii.
Ale tam nie mam ani znajomości, ani pracy, ani języka nie znam.
A nie jestem typem osoby, która jedzie gdzieś w ciemno, tylko dlatego, że ją serce ciągnie czy coś.
Dlatego - racjonalnie rzecz ujmując to Australia jest dla mnie najlepszym wyjściem. Bo ktoś tam na mnie czeka, kto mi pomoże. Znam język. I jeśli dobrze pójdzie, jeśli znajdę dobrą pracę, to będzie mnie stać na to, żeby pojechać tam, gdzie chcę.
No i w Sydney są dwa zespoły ludowe, a jeden z nich sprawia naprawdę zachęcające wrażenie.
A jeśli pisane nam się spotkać, to i tak się spotkamy.