Ja wiem, że to podchodzi pod jakąś pychę, czy coś, ale tak mi się podobało, jak dziś wyglądałam, że po prostu musiałam sobie walnąć fotki ;P
Byłam na koncercie Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk" im. St. Hadyny na złotoryjskim rynku. Trochę padało, ale nie szkodzi, bo koncert był wspaniały. Dobrze, że się umalowałam, bo pewnie bym tam stała i ryczała :P
Ze szczęścia, ze wzruszenia, z żalu, że ja tak nigdy tańczyć nie będę.
Znowu doświadczyłam uczucia, że coś gdzieś po drodze przegapiłam i nie dałam z siebie dostatecznie dużo, żeby wybić się bardziej.
Ale czy na pewno? Zawsze gdzieś tańczyłam, zawsze gdzieś śpiewałam, ale to nigdy nie było dostatecznie dobre, żeby się wyróżniać.
Raz jeden na Ukrainie prof. M. powiedział mi "pani coś powinna zrobić z tym głosem, przecież pani ma co najmniej trzy oktawy!".
I pamiętam słowa Myszy w liście z kursu drużynowych "tańcz i nigdy nie przestawaj!".
Więc śpiewam. I tańczę. Kiedy tylko mogę.
Ale jak długo to potrwa? Przecież nie będę dojeżdżać na treningi do Wrocławia dwa razy w tygodniu.
Z jednej strony wyjazd do Grecji uświadomił mnie, że chyba nie bardzo jest tam dla mnie miejsce. A z drugiej... spycham gdzieś w tył głowy myśl, że trzeba będzie się pożegnać i zabrać swój koszyk z garderoby...
Nie wiem co zrobić, nie wiem.
Nie wiem, co się stanie, co mnie czeka, tyle pytań bez odpowiedzi.
Póki co, w piątek śpiewanie na inauguracji, już nie mogę się doczekać, żeby znów wskoczyć w jeden z kostiumów :)
Mamy złoto! :))