No i wreszcie się stało. Postanowiliśmy zdobyć najwyższy szczyt okolicy. Trochę się zasiedzieliśmy wcześniejszego wieczoru, bo w schronisku zagościło znamienite towarzystwo. Bałem się, że nie damy się rady zebrać, jednakże w większych, czy mniejszych bólach, ale jednak jakoś wyruszyliśmy.
A droga obfitowała w urozmaicenia. Począwszy od drzew wyrwanych z korzeniami, poprzez czarne jak smoła wiewiórki, burzę, która dosłownie nas musnęła i poszła na Słowację, a kończąc na tatrzańskich krajobrazach na szczycie.
Tam właśnie powstało owo zdjęcie. Jak widać, było dość mgliście i pochmurno. Z czasem nieco się wypogodziło, ale wtedy daleko byliśmy już od Babiej Góry. Mam dla was, dobrą radę. Jeśli komuś przyjdzie do głowy stołować się w schronisku Markowe Szczawiny, szczerze odradzam. Chyba, że akurat przypadkiem posiada ze sobą roczną pensję. Jako miejsce noclegowe również nie wyobrażam sobie tamtych stron. Tak po prawdzie, to trudno się dziwić, bowiem właściwego schroniska już nie ma. Zostało zburzone, a na jego miejscu budowane jest nowe. Tymczasowo jako zastępcza ostoja dla wędrowców służy pobliska bacówka. Ta zresztą sprawia wrażenie bardzo zatłoczonej. Nic w tym zresztą nadzwyczajnego, gdy weźmie się pod rozwagę, że jest to prawdziwa kornicza metropolia.
W każdym razie mnie to miejsce chwilowo odrzuca. Raz, że ludno, dwa, że drogo i trzy, ze głośno, bo tuż obok jest plac budowy. Hala Krupowa jest dużo bardziej przytulna, a i widoki tamtejsze przedkładam nad te z okolic Markowych.
Powrót zajął nam jeszcze sporo czasu. W pierwszej wersji chcieliśmy dojść do naszego schroniska na pieszo, lecz inną trasą, jednakże okazało się, że jest już zbyt późno na takie przedsięwzięcie. Zeszliśmy więc do Zawoji – do miejsca oddalonego ładne kilka kilometrów od centrum i tam złapaliśmy busik. Dojechaliśmy w znane nam rejony. Zjedliśmy (za rozsądne pieniądze i syto), a później po raz czwarty już, znaną nam „Karolówką” podreptaliśmy do schroniska.
Po drodze mimo pośpiechu złapała nas noc. Zresztą dłużyłoby się jeszcze bardziej, gdybym w pewnym momencie nie zaczął snuć opowieści o wilkach, niedźwiedziach i reszcie tamtejszej fauny. Oczywiście wilków w tamtych terenach już nie ma. W całej Polsce żyją chyba jeszcze ze dwa stada. Gdzieś kiedyś oglądałem mapę – przyznam, że już dobrze nie pamiętam. W każdym razie ani przez wcześniejszy tydzień nie słyszeliśmy nocą wycia, ani też nie odnaleźliśmy innych śladów bytowania wilków.
Tuż przed ostatnią prostą zdarzyła się jeszcze jedna miła rzecz. Otóż dostałem smsa. I to nie byle jakiego! Dowiedziałem się, że nie pójdę sam na pielgrzymkę :)
A w schronisku nie było już ciepłej wody. Kuchnia też już była zamknięta... Jedynym ratunkiem była herbatka z prądem i dużą ilością miodu. Aleśmy się nie pochorowali, a spało mi się tej nocy wyśmienicie. Następnego dnia wstałem o szóstej, rześki i wypoczęty.
Aż żal było wracać, ale o tym jutro...
Ł.