Tęsknię za widokiem nocy.
Siedziałam dzisiaj na angielskim i czytałam o pierwszym kroku człowieka na księżycu. To wydarzenie dla mnie jest oznaką tego, że nawet nierealne marzenia się spełniają. Kto by pomyślał kiedyś, że taki sen człowieka, aby stanąć na księżycu się spełni? Lubię myśleć, że i moje marzenia, które się tak samo nierealne moga się kiedyś spełnić. Nawet jeśli nigdy do tego nie dojdzie, to lubię wyobrażać sobie jak staja się rzeczywistością.
To dlatego mogę godzinami siedzieć z zadartą głową i podziwiać go, wpatrywać się w nocne niebo. Zachwyca mnie i wzrusza. Hipnotyzuje i zaczarowuje. Czuję się wtedy taka mała i zdaję sobie sprawę z ogromu rzeczy jakich nie rozumiem, których nigdy nie zdołam pojąć i tejemnic, których nigdy nie będzie mi dane odkryć.
Przyszła mi do głowy pewna myśl. Każdy wie, że obecny stan "bycia" nie jest jedynym co spotyka nas w ciągu całego istnienia. A przynajmniej staramy się myśleć, że to nie jest ostateczność. Coś przecież musi się dziać po śmierci. Nic nie może się skończyć od tak. Nawet jeśli "okoliczności nie sprzyjają" to koniec, o którym myślimy nie zawsze musi być końcem ostatecznym. Mówimy, że robimy coś ostatni raz, a później powtarzamy daną czynność w nieskończonośc. A co jeśli to samo jest z życiem? Umieramy i wracamy (niekoniecznie w ten sam świat), aby naprawić to co zepsuliśmy. Człowiek przecież uczy się na błędach. Przez całe życie. Popełniamy je na każdym kroku. I nawet jesli mówimy sobie "non, je ne regrette rien" to z pewnością jest coś co byśmy chcieli zmienić. I żyjąc dostajemy taką szansę. Tylko od nas zależy , czy ją wykorzystamy. Dlaczego, kiedy umieramy i myślimy sobie, że chcielibyśmy naprawić pare rzeczy mamy jej nie dostać?