Noc. Cicha głucha, za oknem zimna pora, cieniem między górskimi drzewami przemyka chwili moment sekunda. Trwoga, zamiata szepty tak jak to co słyszane, przesłyszane. Leżę, myślę i zamyślam się w myślach by wymyśleć inne myśli. Jest, słyszę to, wiem to, bo ja też to wyszeptałem. To jest odpowiedz, na moją odpowiedź. Po prostu znam ją, a nie znam myśli innych. Lecz... cóż z tego? Spadając pokazuje upadnięcie z nieba z szybkością szybką, niczym ogień w środku, choć to lód przemarzły, że aż pali. Przepala na wskroś myśl wymyśloną. Spadła, choć tak naprawdę dopiero odlatuje. Przelatuje ponad niezauważalna. Ale wiem, że jest. Wciąż świeci, rozjaśnione tysiącami małych nadziei, zapala przepalone ambitne ambicje. Nie możliwe do przeprowadzenia możliwości. Daleko są te możliwości, niedosięgnięte, pragnięte. Utopijne wręcz myśli wymyślone, szepty wyszeptane, możliwości niemożliwe, pragnienia przepragnięte. Zatajone wymyślone szepty, niemożliwe myśli, wyszeptane pragnienia i przepragnięte możliwości. Leżę i zasypiam z moimi pragnieniami niemożliwymi, myślami wyszeptanymi, przepragniętymi szeptami i możliwościami wymyślonymi. Tak wymyślając te szepty, myśli, pragnienia i możliwości, zasypiam czując powiew delikatny na szyi, nieświadomy katastrowy wymyślonej, wyszeptanej. przepragniętej i niemożliwej.
Wiesz o czym to jest.