I właśnie dlatego Serena namówiła ojca, aby posłał ją do Saint Marianne. Uargumentowała to tym, że po tej szkole będzie miała lepsze referencje i większe szanse na zaistnienie w branży tanecznej. Powiedziała też, że dzięki pokazom tanecznym wymyślonym przez nią samą, wpadną dodatkowe pieniądze do domowego budżetu. To ostatecznie przekonało pana Monroe do zapisania Sereny do tej szkoły. Chociaż tak naprawdę przy tym, czym zajmował się jej ojciec, zamartwianie się o pieniądze było bezsensowne. Cassie nie musiała nieczego argumentować. Jej matka machnęła na to wszystko ręką. Pani Vega była zbyt zajęta własną osobą, aby zauważyć to, że jej męża nie ma przez trzysta pięćdziesiąt dni w roku, ani z tego, że jej córka ma ogromny talent, w który warto by było zainwestować. Bardziej martwiła się tym, czy aby na pewno dobrze wygląda w nowej sukience, lub czy manikiur ma zrobiony tak jak powinien. W przeciwnym razie wpadała w szał i nic więcej się dla niej nie liczyło. Dlatego, kiedy Cassie przyszła do niej po zgodę, ta machnęła na to ręką, jakby właśnie odprawiała służbę, którą zresztą bardziej się interesowała, gdyż musiała mieć pewność, że dobrze posprzątali dom lub upiekli kurczaka w należytej temperaturze. Teraz obydwie jadąc czarną, terenową toyotą przez ulice Nowego Jorku, rozglądały się z zapałem po wysokich budynkach i tłumach ludzi, kotłujących się na ulicach, wymieniając swoje uwagi na temat ich ubioru. Pan Monroe wreszcie wjechał na Merida Street, na której znajdowała się szkoła. Przejechał jeszcze z dwieście metrów i skręcił w lewo, tak jak nakazał mu GPS. Minęli ogromną metalową bramę, której podwoje były otwarte i wchłaniały kolejne pojazdy. Wjechali na ogromny plac parkingowy, znajdujący się na lewo od samego budynku szkoły. Serena westchnęła z wrażenia. Placówka wyglądała dużo lepiej na żywo niż na stronie internetowej. I do tego sprawiała wrażenie, jakby miała pojęcie, że jest najlepszą ze wszystkich szkół. Jakby emanowała z niej duma. Cokolwiek by to miało oznaczać. Jeremy Monroe zaparkował na jednym z nielicznych wolnych miejsc na parkingu, gdzie inni rodzice pomagali swoim pociechom zanieść bagaże do internatu. Serena z radością wyskoczyła z samochodu po pięciu godzinach jazdy, świeża jak skowronek o poranku, a zaraz za nią jęcząc z bólu wyczołgała się Cassie. Zaczęła się rozciągać, kląc na swoje obolałe mięśnie, podczas gdy jej dziewczyna głęboko wciągnęła powietrze, w którym wyraźnie było czuć spaliny i dym. Nie spodobało jej się to, ale postanowiła nie zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Jej ojciec właśnie siłował się z walizkami, które na czas podróży były zapakowane w bagażniku. Dziewczyny reflektując się przyskoczyły do samochodu, żeby mu pomóc.