Postokroć uwielbiam dziewczynę ze zdjęcia.
Nie wiem kiedy ostatnio tu byłam. Teraz jestem, ale nie wracam, kilka osób bardzo ciekawi się co u mnie, więc piszę krótką notkę.
Wszystko zmienia się coróż na gorsze. Staram się więcej jeść, w lustrze widzę, że przytyłam już bardzo... ale dziś, po długim nie ważeniu, zważyłam się i zobaczyłam, że schudłam. 34,9 kg. To niemożliwe. Naprawdę więcej (oj, dużo więcej) jem. Waga powinna chociaż stać w miejscu, a nie spadać... Z jednej strony mnie to cieszy, z drugiej mniej, bo idą za tym konsekwencje odnośnie wakacji. Wakacje. Mama miała mnie wysłać do szpitala, znowu. Jednak chyba stanęło narazie na tym, że mam chodzić systematycznie do psychologa. Którego już zdąrzyłam znienawidzić. Dalej Tańczę, widzę duże efekty, trener od Baletu mówi, że mam talent i duży potencjał i, że stanę kiedyś na scenie. To niesamowite, że tak mówi. Chcę mu wierzyć. Jednakże mówi też, że nie mogę być taka chuda. Dużo uszestniczę w sesjach zdjęciowych i chciałabym na wakacje pojechać do agencji modelek. Podobno się nadaję, chociaż moją wadą jest wzrost (tylko 165 cm). Zawsze jednak warto spróbować spełniać marzenia. Tylko, że mama nie pojedzie tam ze mną z taką wagą. Może ma rację. Nevermind.
Prawie codziennie coś we mnie pęka. Popadam w furie i histerie i często płaczę, wyżywam się na sobie. Nie panuję nad tym, nie chcę płakać, bo mama tego nie lubi i zaczyna na mnie wtedy kryzczeć, ale ja nie potrafię przestać. Gdy cierpię, jest mi smutno, gdy tak pękam na kawałeczki i próbuję się sklejać... płaczę. Brakuje mi mamy, już mnie nie wspiera, tylko wymaga, krzyczy, stawia warunki... Przez to cierpię jeszcze bardziej, bo w sumie mam tylko ją, a już tak jakby prawie nawet jej nie mam. Czasem proszę o śmierć. Naprawdę. W końcu kto lubiłby ciągle prawie-umierać? Psychicznie. Bo fizycznie to pieprzone ciało przetrwa więcej niżbym kiedykolwiek pomyślała.
To tyle. Do widzenia. Nie wiem czy jeszcze tu kiedyś zawitam. Szczerze, mam nadzieję, że nie, to złe miejsce dla mnie. Dla was zresztą też.