Zaczynam się przyzwyczajać do szkoły i już mniej więcej wiem, gdzie są poszczególne klasy. Nie gubię się, wooohoo! Chciałabym już pojechać na wycieczkę integracyjną. To dopiero pierwsze dni roku szkolnego, a najczęściej pojawiającym się słowem na KAŻDEJ lekcji jest słowo "matura". Przeraża mnie to, że w wieku 16 lat mam decydować o tym, co chcę robić w życiu. Nie mam pojęcia, jakie wybiorę rozszerzenia. Na większości lekcji siedzimy i słuchamy tego samego, czyli systemu oceniania, zasad BHP etc., a jak przychodzę do domu, to jestem tak padnięta, jakbym spędziła w tym liceum co najmniej 10 poprzednich miesięcy, dafuq? Liczę na to, że z czasem się przyzwyczaje do wstawania tak wcześnie i zapieprzania z przystanku do szkoły. Drugą rzeczą, która mnie przeraża się fakt, że od przyszłego roku czeka mnie 6 godzin biologii i 5 chemii tygodniowo. Jestem idiotką, bo dopiero teraz (czytaj po wybraniu profilu) sobie to uświadomiłam. Zginę. Zginę marnie. Zginę i to jeszcze przed maturą, która będzie masakryczna.
Dziś mieliśmy zastępstwo na polskim z taką zajebistą babką. Bardzo żałuję, że to nie ona będzie nas uczyć, a Bogda. Bogda, która już jest na zwolnieniu lekarskim. Podyktowała nam spis lektur, które są podstawą podstawy podstaw wszystkich podstaw. XDDDD I w sumie ta podstawa podstawy podstaw wszystkich podstaw nieźle mnie przeraziła. Sam fakt, że to LEKTURY już przeraża. Nie lubię lektur.
Jutro nareszcie upragiony piątek. Po szkole biegnę z pieśnią na ustach pod G1, żeby wszyscy widzieli, że czekam na gimbusa Szczypjora. I <3 SZCZYPJOR! Btw. Szczypiorowi ściągneli gips = hasanie po galerii, oszą , kebabach, rynku, empiku etc.
Całe rzycie na przypale.