Przedwczoraj był fakultet z wstępu do psychiatrii. Kiedy dojechałam na miejsce śmiałam się w duchu z tego jak bardzo to miejsce PASUJE.
Do przegiętych historyjek o wariatkowie; do wszystkich tych strasznych ZAKŁADÓW z filmów grozy. A bo po prawej opuszczone ruiny niewielkich domów. I do tego (uwierzycie?) jakieś potłuczone; zmasakrowane szklarnie chore jak sam pomysł takiego miejsca.
A naprzeciwko cmentarz (w powietrzu drga hymn pogrzebowy. Kogoś akurat chowają w dole; żeby się nie popsuł publicznie. Coś we mnie klepie się z uciechy w uda. No bo to taki piękny paradoks: wychodzisz z wariatkowa wyleczony z depresji i wpadasz po przestąpieniu bramy na kondukt pogrzebowy.Nic tylko zawrócić na pięcie na oddział albo położyć się obok nieboszczyka). Wszystko budzi moją ekscytację; ciekawość. Jeży radosną złośliwość.I do tego jest taki śliczny; wiosenny dzień.
Na oddziale dla dorosłych zostawiamy rzeczy i dajemy się popowadzić młodemu lekarzowi do pokoju seminaryjnego. Tam siadamy jak w grupie terapeutycznej albo na "społeczności" w kole i każdy mówi kilka słów o sobie. Błyszczę; czuję rozmach wszystkich tych kłębiących się planów i możliwości.Gdy nagle; w połowie czyichś wynurzeń otwierają się gwałtowanie drzwi i wbiega psychiczna. Zajmuje miejsce obok studenta i dopiero po chwili zdaje sobie sprawę z tego; że chyba się pomyliła. Lekarz mówi; że jeszcze nie teraz; że zaraz po nią przyjdzie; a my czujemy; że to napięcie; które rosło i rosło w nas od początku właśnie urodziło takie piękne; nienormalne zdarzenie. Wszyscy na to czekaliśmy. Przecież tu mają się dziać właśnie takie rzeczy.
W końcu; po zdecydowanie za długich prezentacjach i zbyt krótkim wstępie do samego meritum dzisiejszych zajęć Doktor wprowadza PACJENTKĘ. (miał z nią przeprowadzić wywiad taki; który robi się przy przyjęciu do szpitala)
Ach tak. Tak właśnie wygląda wariat.
Nie da się określić jej wieku. Taka szesnastoletnia sześćdziesiątka. mówi; że ma 23 lata. Wszyscy jesteśmy trochę w szoku. Nie dalibyśmy jej tylu.
Jest taka; jakby wessała całą matowość świata w swoje zwyczajne; zdrowe ciało. I ta niepokojąca degeneracja; którą się czuje i widzi w każdym słowie; w każdym geście.Jej twarz jest zupełnie pozbawiona wyrazu; oczy wiecznie przymknięte;głos jednakowy bez względu na to czy powie o czymś przyjemnym czy o czymś bolesnym. Tydzień temu urodziła dziecko (więc szukamy w niej odruchów "zdrowej" matki) Zdiagnozowano u niej lata temu zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Teraz zaczęto podejrzewać schizofrenię. Na pytanie "czy ma myśli; które nie należą do niej albo czy słyszy czyjeś głosy" odpowiedziała; że raz było tak jakby jej ktoś coś dyktował i ona to zapisywała; ale nie były to jej myśli.
Jednak ze wszystkiego najbardziej w oczy rzucały się jej gesty. Szarpiąca; wielka gestykulacja. I derealistyczne dążenia ("co zamierzasz robić po wyjściu ze szpitala?" "zajmę się muzyką. muzyka była zawsze tematem przewodnim mojego życia. Zamieszkamy z małą i mama i wszyscy będziemy żyli w zgodzie" . A przecież wiedzieliśmy; że ani ona nie dostała praw do opieki nad dzieckiem ani jej mama).
I te straszne słowa: "rozpad osobowości". Rozpad twarzy. Rozchodzenie się całemuw nawilgłych szwach.Jak konsekwencja procesów gnilnych.
Jak się czułam? co myślałam patrząc na kogoś kto znajduje się w najgorszym położeniu z możliwych?
Zmęczenie. Z każdym jej słowem byłąm coraz bardziej i bardziej zmęczona. Tak niemożliwie; tak nie do udźwignięcia. Oczy prawie mi się zamykały; wszystko docierało do mnie coraz wolniej; coraz trudniej było mi zrozumieć to co się dzieje wokół.
Nim skończyła mówić ja byłam już głeboko w sobie. Zupełnie odczulona z nieprzytomności.
Kilkakrotnie zadzwonił telefon doktora w związku z oczekującymi przyjęciami (był na dyżurze) dlatego wpadł on na pomysł; że z następnym pacjentem nas zostawi ("ona jest bardzo spokojna") i szybko uwinie się z przyjęciami.Nie zrobił tego jednak i może dobrze bo pomimo jego zapewnień o tym; że pacjentka jest spokojna i pomimo ogólngo wrażenia; że jest przyjemna ("ooo bo się tak uśmiecha"...no tak się uśmiechała; że mi ciary wychodziły na radosne parady po plecach) kiedy po wywiadzie odczytał z jej karty; że przyjęto ją po awanturze domowej; w której dźgnęła swoją córkę dwukrtonie nożem w twarz wszystkim zrobiło się lekko nieswojo.
Najmocniej (poza jej polekową ospałością; wywołaną dawkami dla hiopotama) utkwiło mi w głowie jak mówiła o głosach. O tym; ze powtórzyła zdanie; które usłyszała córce (która zaskoczona powiedziała: "mamo czy Ty wiesz co Ty właśnie mi powiedziałaś?") i ono wpłynęło na jej życie; jej decyzje. Bo było ważne. Zdiagnozowana w kierunku schizofrenii paranoidalnej prezentowała typowe zachowania (oskarżenia pod adresem córki z którą mieszkała; posądzanie sąsiadów o nieprzychylność; mówienie o tym; że ktoś jej mieszał na kocie bankowym).
Po tej pacjentce Lekarz zebrał grupę i poprowadził nas przez rozległe creepy-podziemia (klinika jest kompleksem kilku dużych budynków) takie z labiryntem korytarzy; zakratowanymi drzwiami; arteriami rur pod sufitem; ogólnym nieporządkiem- do budynku z oddziałem dziecięcym.
moje pryzgnębienie wśród schizo-puchatków i maniakalnych-prosiaczków gwałtownie wzrosło.
Pacjentka;która weszła (na progu chwyciła się za głowę z głośnym "o ciup ile Was tu jest") miała 12 lat.Rezolutna i harda później; na początku była bardzo niepewna. Onieśmieliła ją nasza liczba; zapytała czy jesteśmy studentami a na pytanie doktora czy chce coś wiedzieć zapytała o nasze imiona. Przedstawiliśmy się i zaczął się wywiad. Przyjęto ją na oddział (po raz kolejny już) z powodu agresywnych i autoagresyjnych zachowań. Zrzucała swoje siostry ze schodów ("z drugiego piętra" pochwaliła się) i groziła; że wyskoczy oknem (o tym nie chciała rozmawiać). Dopiero później dowiedzieliśmy się; że pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny ("patologicznej"). Że ma liczne rodzeństwo; że do rodziny zastępczej (w której razem z nią znajduje się obecnie ośmioro dzieci) trafiła z trzema siostrami.Jeden jej brat leczy się obecnie w jakimś szpitalu psychiatrycznym a pozostałe dzieciaki są porozsyłane po wszytskich kątach województwa.
Nie wiedzieliśmy tego jeszcze kiedy na koniec wywiadu doktor zapytał nas czy mamy jakieś pytania (tak jak poprzednio po każdej "prezentacji").Chciałam zachować nieśmiałe milczenie tak jak wcześniej ale kiedy zobaczyłam z jakim oczekiwaniem rozgląda się ta mała palnęłam pierwsze co mi przysżło na myśl. "Nie lubisz swoich sióstr"? "lubię". "To czemu spychasz je ze schodów?" (Wiem jak okrutnie to brzmi. Nie zdążyłam się ugryźć w język i zamiast ułatwić jej sprawę zniszczyłam ją; rozgniotłam jak pluskwę moim brakiem taktu i pustogłowiem). Doktor słusznie doczytujący się w ciszy; która zapadła symptomy zbliżającej się tragedii zaczął gorączkowo zagajać ją o szkołę; o ulubione przedmioty. Było już za późno.Zaczęła bezgłośnie płakać zasłaniając twarz przed naszym milczącym podglądaniem. (Jak obrzydliwie czułam się ze sobą. Jak śliski i zły głupiec).W końcu wybiegła z sali. Kiedy Lekarz wrócił upewniwszy się; ze wszystko z nią ok zapewnił nas; że po trzech minutach chiała wrócić do sali.(Potem nawet zaczęła przekradać się przez drzwi ze słodkim blond-chłopczykiem; ale doktor ją wywalił).
Puścił wśród nas jej karty "zabezpieczenia". mówiąc mniej oględnie karty z przywiązań. było ich dużo; ale wszystkie wyglądąły tak samo. Wąskie wersy z godzinami (co 15 minut ktoś miał przychodzić do przywiązanego) nad którymi znajdowały się numery z opisem. ! płacze 2 szarpie się 3 spokojny/śpi 4 mamrocze 5 krzyczy etc. Na jednej; któryś dowcipny lekarz dopisał numer 14. "Pluje".
Ciągi kolejnych kwadransów z historią wicia się w pasach na łóżku ukrytą za rytmem pojedyńczych numerów.
Trzymałam w ręku kartę która opisywała w ten sposób 4 i pół godziny z życia tej dziewczynki. Od "zabezpieczenia" do numeru 3 minęło dokładnie tyle czasu.
Potem jeszcze zgodnie z obietnicą zobaczyliśmy maszynę do elektorwstrząsów (tak; stosuje się je jeszcze ale nie na oddziałach dziecięcych. Podobno działają. NIe; nie umiera się- najcięższe powikłanie to kilka połamanych kręgów. Tak silnie napinają się przy tym mięśnie. Humanitarną posypką jest anestezja; która współwystępuje przy takim zabiegu).
Dowiedzieliśmy się przy okazji o dwóch noblach-porażkach z dziedziny medycyny (za lobotomię i ddt)i o wielu; wielu problemach z którymi boryka się współczesna psychiatria.
Kiedyś czytałam o antypsychiatrii i myślałam "tak; przecież tacy jesteśmy- różnorodni. Komu można naprawdę oceniać co jest normalne a co nie".Teraz uśmiecham się ponuro do tych myśli. Tak deliberować można tylko wtedy; kiedy zapomni się o prostym fakcie. Choroba psychiczna jest chorobą. I jako taka przysparza strasznych cierpień tym; którzy mają nieszczęście na nią zapaść. Stygmatyzacja chorych; brak skutecznych terapii są problemami; które skazują pacjentów na dodatkowe obciążenia-fakt. Ale COŚ trzeba robić. JAKOŚ starać się pomóc.
Nie zostawiac ich samych. Niech nie zostają.