Zaczęły się praktyki. Swoją pańszczyznę na pogotowiu odrabiam w przybytku Bezwstydnego
Przepychu; oddalonego od mojej nory o całe 4 minuty powolnego spaceru . Ku mojemu
rozczarowaniu nie uało mi się jeszcze wsiąść do karetki ani helikoptera na co tak bardzo
liczyłam;). In the matter of fact nikt nawet mnie nie oheftał kolorowm bełtem; nie uraczył
widokiem zmiażdżonej kończyny czy skromnej choćby; bo kuchennej; rękojeści sterczącej z
piersi. Nie widziałam ani pół złamania; a wszystko co ciekawe na tym świecie zdaje się
trzymać z daleka od tego oddziału. Włóczę się więc jak potępiona dusza mając na szczęście
dla siebe miłe towarzystwo jedynej;prawdziwie fajnej osoby; którą poznałam na tych
studiach. mam już za sobą trzy dni tego skończonego lenistwa . Bilans zysków naukowo-
empirycznych zaczyna przekraczać linię zera. Niestety w przeciwnym od oczekiwanego
kierunku. Nie nauczyłam się niczego. Przynajmniej niczego medicine-related. Przyczyna?
Bardzo prozaiczna.
Otóż nikt z pracujących na oddziale nie ma pomysłu co z nami począć (a zaczyna się robić
coraz bardziej czarno od pałętających się tu studentów). Dlatego też wszyscy jak jeden mąż
obrali jedyną słuszną taktykę. Jakimś wewnętrznym; nieoficjalnym edyktem nasze istnienie
zostało zakwestionowane i od chwili; w której powierzono nam klucze ddo szatni studenckiej
przestaliśmy istnieć. Nasze prawa obywatelskie; i każde inne dotyczące ciał stałych dogmaty
fizyki; biologii; psychologi zostały anulowane.Dochodzi już nawet do tego; że Ci najpilniej
przestrzegający regulaminów potykają się o nas by ukazać to niesitnienie możliwie jak
najpełniej. Pierwszą więc- i bardzo przydatną lekcją- którą udało mi się opanować było
szybkie i sprawne uskakiwanie przed nadbiegającym personelem oddziału. Drugiej lekcji
nauczyli mnie Ci; którzy zadaje się opuścili kilka lekcji przekonywującej aktorszczyzny.
Ponieważ dla nich jesteśmy niczym brzydki; stunożny i nieprzyjemnie pachnący wyrzut
sumienia za każdym razem kiedy ich spojrzenia skrzyżują się z naszym błagalnym; pełnym
desperacji wzrokiem; zmieniają błyskawicznie kierunek swojego marszu i wpadają w pierwsze
lepsze drzwi (choćby był za nimi brudownik) byleby tylko nie zatrzymało ich żadne pytanie z
naszej strony. Szczytem był ratownik; który napotkawszy nas na swojej drodze przyspieszył
kroku wlepił wzrok w sufit i zaczął gwizdać ile sił w młodych płuckach. Temat drugiej
lekcji: jak nie wpędzać w zakłopotanie- czyli o milczeniu słów kilka.
Z braku laku zwiedziłam cały teren kliniki i zapuściłam się nawet (przyodziana w fartuch)
na przyszpitalne; zalesione pagóry; na których poza kupą medycznych odpadów można było
podziwiać pozostałości betonowego kripi-bunkra.
Jedynym ciekawym wydarzeniem; które zasługuje na wzmiankę w tej notatce było poznanie Króla
Szpitala. Jesli wydaje Wam się; że to miano nosi któryś z pracowników administracji-bardzo
się mylicie.
Król to osoba bez której żadne miejsce obyć się nie może. Każda z mniejszych i większych
instytucji może pochwalić się takim jednym; bardzo wyjątkowym człowiekiem; w którym zamyka
się Kompetencja Ostateczna.
Zapewne nie raz mijaliście ich na korytarzach waszych uczelni; urzędów; zakładów pracy
zupełnie nieświadomi doniosłości ich istnienia; a może nawet obecności.
Królowie to ludzie; którzy (przede wszystkim we własnym mniemaniu...właściwie jedynie we
własnym mniemaniu)są spoiwem; główną zasadą; fundamentem; filarem miejsca ich
zatrudnienia. Bez nich cała organizacja pracy; wszystkie misterne siatki powiązań;
obowiązków i zależności wraz ze ścianami; które obejmują szczelnie te kunsztowne
mikrokosmosy; obróciłyby się w pył. Są więc Królowie Szkół (często woźni); Barów mlecznych;
Taborów Kolejowych. Królowie kutrów i wysypisk- dumni ze swoich niewielkich zadań.
Król mojego przybytku okazał się być wózkowym (czyli tym; który odwozi chorych nieboraków z
ratunkowego na oddziały). Szczupły i nadaktywny Król Kliniki nie za bardzo cieszył się z
naszego; narzuconego mu; towarzystwa (ani z obecności niechlubnej świty w postaci
zapłakanych rodziców; którzy biegli za nim gubiąc łzy kiedy rozpędzał się na korytarzach z
ich poskręcaną na łóżku pociechą ). Prędkości jakie rozwijał na czyściuchnej posadzce nie
przeszkadzały mu w nadzorowaniu jego wspaniałego królestwa. Pozdrawiał maluczkich; zwracał
uwagę nierobom; zaczepiał swoich sługusów (drąc się przez cały korytarz "EJ HEEENIOOO DAŁEŚ
ALDONIEE?...TO DOBRZE SPRAWA W TOKU") i biegł; biegł; biegł pchając przed sobą łóżko z
jegopojękującą zawartością. A kiedy już dotarł z nami na docelowy oddział nie krył
oburzenia w poufałych i konfidencjonalnie szeptanch uwagach; które rzucał nam-
najpoślednieejszym z poślednich- w reakcji na brak czerwieni dywanu u swoich stóp i
ogólnego nieogarnięcia zaskoczonych jego przybyciem zastępów oddziałowej .małpował
złośliwie biedne pielęgniarki dając upust swemu rozjuszeniu kiedy te dziwowały się; że
smutno posapujące łoże stanie się za chwilę ich własnością. Gdy już wracałyśmy na dół
zapytał nas czy szkolimy się na "piguły" czy na coś jeszcze innego po czym; nie czekając na
odpowiedź; kiedy tylko drzwi windy przesunęły się cicho; rozwinął swoją zwykłą (zawrotną)
prędkość i zniknął. We mnie po tym krótkim spotkaniu pozostała silna pewność tego; że gdyby
nie On nic tutaj nie mogłoby się udać. Niech żyje więc nasz umiłowany;)
Kończę bo zrobiło się późno i przydługawo przy okazji. Wpadnę tu wkrótce o ile nie zginę z
nudów albo w jakiś jeszcze bardziej żałosny sposób. Wybaczcie zardzewiały
lekko język i trzymajcie się ciepło;)
zdjęcie z: http://dead-sweet-art.tumblr.com/post/21669929373/the-miserable-and-the-abandoned-by-mia-
jane