Z jednej strony depresja, a z drugiej przekonanie, że gdyby spróbowali dalej to ciągnąć, sama bym ich wysłała na przymusowy urlop (oczywiście all inclusive - codziennie pierogisss).
Żyję. I to jest sukces.
I mam zamiar przeżyć też jutro i pojutrze. I w ogóle dzielnie dotrzymam do świąt. A co!
Właśnie... Czy zamiast tej ulewy dziś nie mógł padać śnieg, jak już coś musiało?!
Czuję się tłamszona przez sklepy. NIE pozdrawiam wczorajszego "Last Christmas"!
Czekam na mojego smoka. :)
Każde pożegnanie jest smutne, nawet to krótkie. Mam nadzieję, że to właśnie takie będzie. Krótkie.
Bo ja nie lubię ciszy.
Tonight's the last to say good-bye.