Tak bezczelnie się panoszę z moimi wizjami świata. Każdy przecież powinien mieć prawo wybrac własny powód żeby mną gardzić.
Jestem przypadkiem na ziemi, przypadkiem zjawiska znanego mojej kulturze jako człowiek. Dzień zmywa ze mnie myśli egzystencjalne, wypłukuje strach, który wlewa się we mnie czarną gęstością nocy. Przyznam szczerze, że moje istnienie jest dla mnie niemożliwe. Mówiąc moje istnienie mam na myśli istotę mojej świadomości, którą lokuję błędnie lub nie, w mózgu. O ileż łatwiej by mi było gdybym ja wiedziała, czym ja jestem. Jak my, ludzie jesteśmy w stanie kreować abstrakt? Wymyślać znaki, litery, słowa, wymyślać koncepcje, fantazje i wiersze. Jak to możliwe i dlaczego czujemy taką potrzebę? Czy nie jest to wychodzenie poza biologiczne ramy? Nikt mi nie wmówi, że moja percepcja, moja wizja świata, przyczepiona jest do tych kilku komórek jakąś większą siłą. Jesteśmy zbiorem cząstek energii, połączonych ze sobą siłami, które nie powinny istnieć. Czy nie świadczy to więc o tym, że jesteśmy zagęszczeniami energii, naokoło której jest pustka? Można dojść do wniosku, że jesteśmy pustką. Z kwarków i elektronów się składam, z sił, tylko gdzie ja w tym? Jak daleko lub blisko od tego zaczynam istnieć? I co z tą pustką pomiędzy?