Poranek przyniósł wielkie zaskoczenie. Gdy nasz Wędrowiec obudził się, słońce znajdowało się już wysoko na niebie.
- Przecież Orik miał mnie obudzić o świcie. - pomyslał
Wstał i podszedł do wejścia z polanki. Ku swojemu zaskoczeniu znalazł na ziemi strzałę złamaną w połowie. Dobrze wiedział co to oznacza... Parę lat wcześniej Orik w ten sposób zawiadomił przyjaciela, że był w niebezpieczeństwie i musiał odciągnąć uwage wroga, a grot strzały skierowany był w stronę w którą się udał. Wędrowiec zapiął płaszcz i z szybkością wiatru pomknął w stronę, w którą wczesniej poszedł Orik. Nie uszedł paruset metrów gdy natrafił na kolejną strzałę, tym razem nie złamaną, co znaczy ze zagrożenie zostało zażegnane, a on sam udał się za jeszcze niedawnym wrogiem.
- Łowca stał się ofiarą. - pomyslał - Ah ten Orik, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Natrafił jeszcze na cztery strzały wskazujace kolejno pólnoc, północny-wschód, połnoc i wschód. Idąc na wschód szybko zaczął się niepokoić, ponieważ od dłuższej chwili nie znalazł żadnej strzały. Niespełna sto metrów dalej, obawy stały sie faktem. Natrafił bowiem na gościniec, na ktorym az roiło sie od ciał wilków.
Wilki Runh były wysokie na półtora metra i dochodziły nie raz do trzech metrów długości. Ich silne pyski z dziesięciocentymetrowymi kłami bez problemu mogły przebić zbroje.
Niektóre wilki miały poprzetrącane kregosłupy, inne były naszpikowane strzałami lub rozpłatane sztyletem. Wle wiekszośc nosiła wyrażne ślady poparzeń. Od tego miejsca na wchód gościńcem biegły tropy. Z tropów można było wywnioskować, że pieć lub sześć Runhów puściło się w pogoń za człowiekiem. Podążając za tropami Wędrowiec nie zauważył, że znalazł się na skraju lasu. Zauwazył za to pod ogromnym dębem ciała sześciu wilków. Nieopodal znalazł kostur, a na korze okazałego drzewa, wyżej niż mogły sięgnąć wilki dojrzał ślady krwi. Bez namysły wdrapał się na wysoką roślinę, i wyszukiwał kolejnych śladów. Wysoko nad ziemią, w rozległych konarach zobaczył skuloną postać kurczowo trzymającą sie grubej gałęzi. Wspiał się wyżej i zbliżając się spytał:
- Gdzie jest Orik? Kim jesteś?
- A więc tak nazywa się człowiek który mnie ocalił? Nazywam się Mari-Sol. Jestem adeptką magii ognia. Zostałam wysłana przez mistrza naszego kręgu do Enthril, w poszukiwaniu...
- Mnie. Wiem. Znaleźliśmy z Orikiem ciała martwych paladynów wysłanych przez Krola. Czego właściwie ode mnie chcecie?
- Wybacz Wędrowcze, ale miałam Ci tylko dostarczyć wiadomość i towarzyszyć w drodze do siedziby Kregu. Nic więcej nie wiem. Może Mistrz Abrax powie Ci więcej.
- Dobrze, dobrze. Ale jak sie tu dostałaś?
- Twój przyjaciel, Orik, bo tak go nazwałeś, po gałeziach przemknął po trzewach bardziej w strone południową jakieś dwie godziny temu. Powiedział "siedz tu, niedługo zjawi się mój przyjaciel. Powiedz mu, że wilki coś knuja". Nic więcej nie wiem, ale jeśliś ciekaw, opowiem Ci jak Twój druh uratował mnie z zasadzki wilków.
- Wszystko opowiesz gdy wrócę. Sądze, że wiem gdzie udał się Orik. - oznajmił - zostań tu, niedługo wrócę.
Bezszelestnie przemykając z gałęzi na gałąź, z drzewa na drzewo, po paru chwilach dostrzegł Orika. Ten siedział w gęstwinie liści kolejnego dębu i wyraźnie przysłuchiwał się czemuś. Skinął ręką na Wędrowca, a gdy nasz bohater zblizył sie do Orika usłyszał cześć rozmowy wilków.
- ...wataha nie jest jeszcze gotowa!
- Ależ oczywiście, że nie, ale musimy wyruszać.
- Musimy?! Chyba oszalałeś! - warknął ze złością inny.
- Zima była długa! A wszystkie sarny i króliki uciekły do Lasu Eoch.
- Ludzie coś wiedzą. Brakuje dwudziestu z mojej watahy.
- Ruszamy bez względu na wszystko! Natychmiast.
I pieć setek wilków ruszyło na północ, a przyjaciele wrócili do do Mari-Sol w milczeniu.
Orik ostrożnie schodząc na ziemie, zrobił szybki zwiad. Po wilkach nie było śladu, to tez młoda adeptka magii i nasz bohater udali się nad wielkie jezioro Kain-Ur. Na wschodnim brzegu, w oddali wznosiły się GoryMroczne. Wędrowiec wsluchał się w opowieść Mari-Sol o tym jak zostana wysłana do małej wioski w Enthril, aby odszukać człowieka zanego jako Wędrowiec i sprowadzić go do siedziby magów. Opowiedziała tez o tym, jak zaskoczyła na trakcie grupę wilków, o tym jak Orik przypadkiem uratował jej życie. W tym momęcie on opowiedział, jak to w poblizu polany na której urzadzili nocleg zjawiła sie wataha ktora widzieli z korony dębu.
- A kto z was jest ranny? - spytał Wędrowiec nie widząc u nikogo ran.
- Ja byłam, ale z liścia dębu i proszku goblinów zrobiłam okład - odrzekła Mari-Sol - i po ranie ani śladu.
- Oriku, twoje strzały - usmiechnał sie oddajac przyjacielowi pęk strzał.
Zostali nad brzegiem jeziora aż do wieczora. Gdy cała trójka odzyskała siły, w skórzane worki nabrali wody i ruszyli dalej, do siedziby Magów u podnóża Gór.