6. Vicchio (o dwóch takich, z dala od zgiełku) cz.3.
Chwilę później jak się okazało, Pan który uśmiechał się rozbawiony, dał nam do zrozumienia że to jest wystawa w warsztacie na terenie prywatnej posiadłości, można je podziwiać przez szybę. To, że weszliśmy jak by to było nasze prawo wynikało ze zwykłego nieporozumienia. Przeprosiliśmy i chcieliśmy się wycofać ale miły jegomość nie był zbyt przejęty naszym pojawieniem się w środku, prawdę mówiąc był bardzo zadowolony że ktoś fascynuje się jego dziełami, podwieszonymi lub wyeksponowanymi dookoła nas. Gdy dotarło do nas, że wszystko to wykonał jeden facet-hobbysta który właśnie stał naprzeciwko nas odjęło nam mowę. Odeszliśmy stamtąd pod wielkim wrażeniem w ciszy jakbyśmy opuszczali jakieś sanktuarium, facet natomiast, czuł się chyba podbudowany i doceniony, trudno powiedzieć jak często dochodzi do konfrontacji między nim a turystami na tej spokojnej, bezludnej uliczce.
Osoby, których nie śmieszy Świat według Bundych proszone są o ominięcie tego rozdziału szerokim łukiem, ponieważ bardzo długo zastanawiałem się nad tym czy kontynuować pisanie wspomnień, w sposób poprawny politycznie i obyczajowo czy też oddać wam bezinteresownie sto procent tego co nas spotkało, jednakże czym była by opowieść o dwóch wariatach jadących autostopem w nieznane bez swoistych skandali. Prawdę mówiąc, doszedłem do wniosku że Tarantino, którego wyobraźnia wypluwa na ekran wiele intrygujących dzieł, Hunter Thompson przelewał na papier psychodeliczne wizje a muzyka Morrisona którą tak hołubię jest zwyczajnie zboczona. Tych Panów łączy wspólna cecha wszyscy oni mieli rodziców, pedagogów, mentorów którzy stali gdzieś obok i przyglądali się tym czy innym wyczynom aprobując je odrzucając bądź ignorując. Nic co ludzkie nie jest nam obce a zważanie na bodźce, które miały by na mnie jako narratora wpłynąć w jakikolwiek sposób uczyniły by opowieść nieautentyczną.
Wracaliśmy z Maćkiem na camping w iście szampańskich nastrojach, delektując się mikroklimatem, wciągając noc przez nozdrza. Mieliśmy w głowach dokładnie taką wizję spędzenia tej nocy, jaką serwują nam amerykanie w swoich przerysowanych produkcjach (wielkie szalone imprezy na dwieście osób, skoki z dachu do basenu, gorące laski w bikini i czerwone kubeczki ). Patrząc z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że byliśmy strasznymi czubkami i mieliśmy wiele szczęścia. Byliśmy pewni że o tej porze lata w tej części Włoch właśnie na takich pozornych campingach odbywają się kultowe imprezy po których łapie Cię refleksja, że wolisz się wstydzić rano niż nudzić wieczorem. Czar prysł, kiedy dotarliśmy na pole namiotowe. Naszym uszom ukazała się cisza jak świerszczem zasiał. Widmowe błyski księżycowego światła odbijały się od niezmąconej tafli basenu innych źródeł nie zlokalizowaliśmy. A w związku z tym, że byliśmy hiperaktywni przez placebo czekającej na nas imprezy postanowiliśmy że najwyżej spożyjemy to, co posiadamy a co się będzie działo dalej wyniknie samo z siebie. Kilkanaście łyków później porzuciliśmy składnię a następnie sens naszej konwersacji co w żadnym stopniu nie wpłynęło na częstotliwość występowania zdań współrzędnie zmąconych. Kiedy przyszła pora na szampana, Maciek stwierdził, że nie wolno go potraktować na równi z pozostałymi trunkami i trzeba go będzie jakoś celebrować..
-Jak? Zapytałem.
-Zaczniemy drzeć mordę i oblewać się szampanem tak jak to zwykle robią zwycięzcy formuły jeden a jak Irlandczycy z pobliskiego campera się obudzą i zapytają co się stało powiemy że któryś z nas wygrał wyścig od drzewa do drzewa.
To miał być nasz konspiracyjny plan, dzięki któremu w sprytny sposób mieliśmy zyskać towarzyszy do imprezowania. Szampan został spożyty, nikt się nie obudził, ani nawet nie pofatygował żeby nas uciszać, plany spełzły na niczym a mój zamroczony mózg odnalazł współrzędne karimaty i padłem na mój zmęczony pysk. Kolega jeszcze siedział przy wejściu namiotu i wsłuchiwał się w noc, bawił się telefonem czy on tam już sam pewnie wie co robił, kiedy zasnąłem. Uchyliłem jedno oko, kiedy krzyki i śmiechy dobudziły mnie jakieś 2-3h później. Jeszcze do mnie nie docierało; gdzie leżałem, czy w ogóle spałem i kto śmiał mnie obudzić. O dziwo Maciek od czasu kiedy zasnąłem nie zmienił pozycji zmienił się natomiast jego wyraz twarzy, był czujny i podniecony wsłuchiwał się w odgłosy o których wspomniałem jak gepard wśród traw który wyczuł antylopę i właśnie polerował sztućce na obiad. W tamtej chwili zauważył, że się obudziłem.
-słyszysz? Wyszeptał, oczy zwęziły się i pojawił się chytry uśmieszek..
-samice.. dodał.
-nonsens odpowiedziałem nie da się tego określić Ty podły zboczeńcu, są za daleko..
W tej chwili rozległ się perlisty śmiech który niewątpliwie należał do młodej dziewczyny wyobraźnia sugerowała że może być piękna i pewnie stoi tam z koleżanką i czekają na nas.
-stary ! Tam są dziewczyny ! Zerwałem się na równe nogi
-Co ty powiesz ? Maciek uniósł brwi.
c.d.n.