6. Vicchio (o dwóch takich, z dala od zgiełku) cz.2.
Była może 3-4 godzina kiedy pierwsza rata snu dobiegła końca. Organizm właśnie nabierał wprawy w, trybie oszczędzania energii i tyle mu jak na razie wystarczyło. Kosmetyczki w dłoń :D! klapeczki na nogi, świeże, pachnące ciuchy do drugiej ręki. I tanecznym krokiem ruszyliśmy na podbój campingowego kibla ;)) Zadowoleni z siebie, zaczęliśmy kłaść kolejno na plastikowej półce odświeżający arsenał. Srajtaśmy, mydła, chusteczki zwykłe i nawilżane dla niemowląt, szpatułki do uszu, szczoteczki, pasty do zębów, cążki do paznokci, żele pod prysznic, gąbki, szczotki do rąk szampony, perfumy.. Każdy z nas zamknął się w jakiejś kabinie na 2 godziny czy coś koło tego słyszałem tylko gdzieś pod sufitem śpiewy Maćka i szum wody. Też coś sobie nuciłem oddany prawdziwemu festiwalowi piany i zapachów, musieliśmy przecież, po pierwsze odkuć sobie za 3 ciężkie i nie mające nic wspólnego z higieną noce. Po drugie na zapas. Jakiś niedługi czas później podgrzewaliśmy już sobie kolejne jedzonko ze słoików, więc dotarliśmy do tego wspaniałego momentu podróży który w końcu można było podsumować. Byliśmy we Włoszech gdzie dotarliśmy de facto stopem, było gorąco, byliśmy wyspani pachnący oraz najedzeni i Mieliśmy świetną bazę wypadową więc póki co plecy mogły w końcu odpocząć. No i był basen... Ale zanim nastał czas kąpieli wykorzystaliśmy godzinkę na pierwsze poważne zakupy w pobliskim supermarkecie, zapełniliśmy dno koszyka tanim jedzeniem i owocami, oraz stanęliśmy przed poważnym dylematem każdego nie szanującego się turysty. Czym by się tu dzisiaj otruć? Oto jest pytanie. Pierwszym rzutem na taśmę były jakieś tanie piwopodobne cytrynowe napoje ze 2 butelki bardzo taniego wina (co nie znaczy, że było nie dobre byliśmy przecież w Toskanii), następnie wybór padł na szampana. Najdłużej jednak, staliśmy przed zieloną butelką 0,7 czy tam nawet litrową z takim dumnym jeleniem na rysunku z krzyżykiem między rogami. Przyjaciel tak lamentował, że jest gotów wszystko co dotąd wzięliśmy zamienić na tę flaszkę. I wiecie co? Cholera miał rację. Mieszanka, która miała potem powstać w naszych żołądkach, była źródłem kilku dziwnych zachowań, ale o tym później;)
Był przyjemny, ciepły wieczór, upały jakoś nas tego dnia nie dotyczyły-przespaliśmy je. Zakupy wrzuciliśmy w głąb namiotu, i poczłapaliśmy na basen w ciemnych okularach, z ręcznikami na szyi i każdy z nas miał ze cztery cytrynowe piwka ( Nie wiem ile to mogło mieć % ale maksymalnie 4). Tak więc każdy z nas pływał tam i z powrotem, przy każdej długości delektując się napojami i wymienialiśmy się okularkami które kumpel miał ze sobą. A w okularkach, będę wobec was zupełnie szczery można podziwiać wdzięki wczasowiczek, jednocześnie nie będąc przyłapanym. Problem w tym że pomimo faktu, że piwko było słabe to jednak jego moc potęgowało słońce które wciąż było wysoko na niebie. W związku z tym, ( z czego sprawę zdaliśmy sobie dopiero następnego dnia, cierpiąc ) musieliśmy wyglądać dość idiotycznie pływając w odległości jednego metra od każdej dziewczyny która postanowiła nas ignorować, aż w końcu w basenie pozostaliśmy, najpierw, tylko my a następnie do wody wróciły wszystkie dziewczyny wraz z chłopakami, przyjaciółmi, ojcami itd. Ratownik już od dłuższego czasu świdrował nas wzrokiem. A my, nie mając już żadnego pola manewru wróciliśmy na brzeg i położyliśmy się na leżakach (rzecz jasna zapomnieliśmy o dopłacie). Leżąc tak, parując i pocąc się na zmianę, gratulowaliśmy sobie, jacy z nas sprytni, wspaniali i przede wszystkim niewidzialni ninja. Nie mieliśmy przecież pojęcia o tym, że byliśmy tu teraz głównym tematem rozmów, i nie widzieliśmy ukradkowych spojrzeń w kierunku ostentacyjnych sodomitów. Kilka minut później nadszedł ratownik informując nas, że leżaki nie są za darmo, zezując na opróżnione i zgniecione puszki u naszych stóp. Zbluzgaliśmy faceta pod nosem trzy pokolenia wstecz i przenieśliśmy się gdzieś na ziemię z dala od liczykrupy, aby kontynuować tyradę o pazernych Włochach (co z tego że ratownik chyba też był Marokańczykiem). Opłukaliśmy się jeszcze i wróciliśmy do namiotu.
Wyszykowaliśmy się like a sir i po zapadnięciu zmroku poszliśmy zwiedzać Vicchio.
Największą zagadką dla mnie jak dotąd, jest fakt, że miasteczko o takim uroku i nietypowym usytuowaniu, (bo na wierzchołku wzniesienia na którym obecnie się znajdowaliśmy) nie reklamuje się na żadnej ze stron internetowych poza jedyną-włoską.
Wszędobylska kostka brukowa, stożkowaty układ miasta, latarnie typu retro, aż wreszcie rynek składający się z wielu mniejszych placyków poprzecinanych krużgankami w każdą ze stron tworząc specyficzne sukiennice i wiele średniej wielkości pomników. Przy czym nie zauważyłem wielkich tabunów turystów. Kameralny klimat ale i bogactwo, kojarzyło mi się z azylem, do którego uciekali kolejni członkowie rodziny Borgiów, pióra M. Puzo. A przynajmniej pokrywało się to z moim wyobrażeniem tych miejsc.
Idąc przed siebie, mijaliśmy wielu zajętych sobą, starszych ludzi sączących wino w półmroku restauracji, czy grup facetów w średnim wieku, pochłoniętych rozmową. Wyglądali jak konspiratorzy. Prawdę mówiąc można było spokojnie wmówić sobie że cofnęliśmy się w czasie, w tym miejscu tak bardzo pachniało historią jak ozonem przed burzą. Noc była księżycowa. W absolutnie pustej alejce do której przeszliśmy idąc na ślepo w dół słyszeliśmy jedynie stukot naszych własnych kroków odbijający się od ścian, oraz śledziły nas nasze własne cienie. Bladożółte światła latarni, rzucane na wystawy pozamykanych sklepów, ułatwiały nam podziwianie różnorakiego rękodzieła w tym zapomnianym przez ludzi miejscu. Lalki, maski, porcelanowe zastawy, sztylety, zbroje, miecze, muszkiety, meble, i tykające jak tysiąc świerszczy-zegary. Aż doszliśmy do wystawy oświetlonej od wewnątrz z uchylonymi drzwiami, rzecz intrygująca i nietypowa. Wchodzimy a tam, imponujących rozmiarów, jak na modele oczywiście, fregaty, jonki i galeony a ich olinowania stery a nawet słoje na delikatnym drewnie były tak żmudnie i starannie wykonane że szczęki nam opadły. Poza nimi mogliśmy podziwiać szarobure i zgniłozielone, lotniskowce, łodzie podwodne oraz pospolite okręty marynarki wojennej nie mniej starannie wykonane utalentowaną ręką.
c.d.n.