Zdjęcie z internetu, nie od siebie.
Bo czasami nie warto dawać zbyt wiele od siebie.
Primo.
W tle leciał utwór Guns'n'Roses - Don't Cry. Nie trzeba go było przekonywać nadto, nie miał najmniejszej ochoty płakać, nie widział w tym już sensu. "A co to pomoże?" - stawiał sobie pytanie. Oczywiście że nic nie pomoże, nic nie zmieni. Zresztą, czy warto cokolwiek zmieniać? Może tak powinno być, może właśnie w taki sposób miała toczyć się historia jego życia. Historia, która lubi się powtarzać. Jeśli o powtarzanie się historii chodzi, nadwyczaj lubiła się powtarzać jedna.
Secondo.
Pogoda ma to do siebie, że przeważnie nie zmienia się z dnia na dzień. Chodzi o to, że kiedy nad dany obszar "wkroczą" ciemne chmury, zachmurzenie owe utrzymuje się zwykle dłużej niż jeden dzień. Nietrudno zauważyć, że podobna pogoda ma tenedencję do utrzymywania się kilka dni - powiedzmy że przez tydzień niebo jest zachmurzone, od czasu do czasu spadnie deszcz, wieje wiatr. Prędzej czy później chmury znikają odsłaniając czyste, radosne, błękitne niebo. I na zmianę. W dużym uproszczeniu tak właśnie to wygląda. Tak się składa, że świat jest tak zbudowany, że bardzo często można dostrzec analogie między dwoma na pozór niezależnymi od siebie sytuacjami. W życiu człowieka dzieje się podobnie jak w przypadku pogody - raz jest lepiej, raz gorzej - nic nadzwyczajnego. Bywa, że niebo zachmurzone jest przez tydzień, bywa że przez miesiąc, bywa że przez rok. Po roku, na kilka miesięcy wyjdzie słońce. Wszyscy się cieszą, wychodzą na dwór i chcą za wszelką cenę zatrzymać tą chwilę na jak najdłużej, wszyscy przecież lubimy słoneczne, ciepłe dni.
Tertio.
Zobaczył wschód Słońca. Ostatnie czasy nie były gęsto usiane ciepłymi promieniami, czasami tylko blade światło Księżyca biło nań dając namiastkę tego, czego tak bardzo mu brakowało, choć sam nie wiedział co to było. Prawie zapomniał jak to jest, poczuć prawdziwe ciepło bijące wprost od Słońca. Wschód zachwycił go tak bardzo, że nawet nie zdąrzył się nad tym zastanowić, a już biegł w jego kierunku. Biegł co sił, starając się ani na chwilę nie stracić tak rzadkiego dla niego widoku. Co ważne, zdjął swoje siedmiomilowe buty. Wolał iść na gołych stopach. Być może wynikało to z wrodzonego szacunku dla piękna, być może nie chciał spłoszyć Słońca, być może miał juz odciski od tych butów, które tylko na pozór pozwalały mu iść szybciej. W każdym razie, nie było to łatwe. Wiele rzeczy niełatwych zrobił aby zatrzymać Słońe, które wydawało się doceniać jego starania, i świeciło coraz mocniej, zachęcając go tym do jeszcze szybszego biegu w jednym tylko kierunku.
Nigdy nie wyciągał rąk aby łapczywie zabrać Słońce tylko dla siebie. Nigdy nie nalegał aby Słońce świeciło tylko dla niego. Nigdy nie odwrócił się od niego całkowicie, bo mimo wielu różnych zadań po drodze, mimo przeciwności, trudności, to właśnie ono było dla niego celem nadrzędnym. Czasami, gdy tak biegł, słońce chowało się za pagórkiem, a on tracił je z oczu. Wtedy szybko wbiegał na wzmiesienie, aby znów je zobaczyć, mimo, że wiedział, że ono celowo chowa się, choć nie wiedział dlaczego. Nie zrezygnował, choć było ciężko.
Quatro.
Leżał na wznak na łące. Patrzał się na Słońce, które było dokładnie na nim, i wydawać by się mogło, że Słońce świeci tylko dla niego. Powiedziało mu nawet kiedyś szeptem, że ani jeden promień nie padnie nigdy na nikogo innego. Oślepiony jego blaskiem uwierzył w to. Uwierzył mimo wszystko.
Quinto.
Ocenzurowano.