Wake'n'bake, wake'n'trip.
Tak zatytułowałbym dzisiejszy dzień. Urodziny ergo areny, gdzie zacągnęła nas "słodka niespodzianka dla zwiedzających", którą nie okazał się niestety tort, na który liczyliśmy, ale krówki też dało się zjeść, ze smakiem nawet. Punkt drugi wyprawy - pachołek pierwszy raz zwiedzony w dzień, o dziwo.
No i relaks w domku.
Jutro trochę mniej kolorowo, ale tylko z tego powodu że wstać wcześnie trzeba, chociaż chyba już się przyzwyczaiłem, a pozatym dzień, który zaczyna się o godzinie 6 jest dużo dłuższy i ciekawszy od tego, który zaczyna się od godziny 10 czy 11.
Jeszcze chyba nigdy tak nie lubiłem swojej pracy, jak lubię tą, którą mam teraz. Co prawda jest dopiero pierwszym szczebelkiem w drabinie na której szczyt chcę dojść, ale czuję, że robię to, co chcę robić i buduję fundamenty pod realizację marzeń. Bo o to w życiu chodzi, żeby spełniać swoje marzenia. Nie marzenia ludzi, nawet tych najbliższych. To o swoje własne trzeba zadbać, bo nikt za nas ich nie spełni.
Wakacyjny kurs biznesu zaliczony - kukurydza to świetna zabawa, a sprzedawanie jej na plaży to już w ogóle ubaw po pachy. Wyobraźcie sobie, że nie mogąc znaleźć w żadnym gdańskim większym lub mniejszym sklepie porcjowanej soli, podawaliśmy klientom sól zaminiętą w tzw. "kopertę". Owa koperta to dość ciekawa konstrukcja, z pogranicza origami i konopnych patentów z dawnych lat. Przy użyciu tego szatańskeigo atrybutu mogłem z powodzeniem przeprowadzić badanie statystyczne, na temat tego ile osób z pośród tych, którzy otaczją nas na codzień jest wtajemniczona w szemrane procedery polskiego podziemia, tego, o którym Kuba Wojewódzki mówił na Woodstockowym wykładzie na Akademii Sztuk Przepięknych. Swoją drogą winiki tej statystyki mogłyby być dla cooniektórych dość zaskakujące.
Skoro już wspomniałem o Przystanku Woodstock, to pójdę dalej i powiem wam to, co każdy kto tam był wam powie na temat tego festiwalu. Nigdy w całym moim życiu, przez 21 lat, naprawdę nigdy i nigdzie nie widziałem tylu pozytywnie nastawionych ludzi na raz. Wyobraź sobie, że otacza Cię 500 000 ludzi, (tak, pieprzone pół miliona grubo pokrzywionych pozytywnie ludzi) i do każdego możesz podejść, pogadać, poprosić o pomoc - i nikt Ci nie odmówi, nikt nie spojrzy krzywo na Twoje przebranie smerfa, co więcej - nikogo nie zdziwi cała grupa ludzi przebranych za smerfy! (sam je widziałem, naprawdę były niesamowite :D) Jaka zaś będzie reakcja ludzi? Zaczną do tych smerfów podbiegać, przybijać piątki, gratulować kreatywności i poświęcenia włożonego w wykonanie tak mistrzowskich strojów. Jeśli kiedyś będziesz szukać definicji ludzkiej życzliwości i tolerancji - pojedź na przystanek Woodstock.
To były naprawdę kozackie wakacje, jak już wylądowałem nieopodal takiego podsumowania. Teraz wzięłem się ostro do pracy. I cieszy mnie to, że się wzięłem, a nie zaplanowałem, że się wezmę.
I prędzej czy później pojadę to tej przklętej Kaliforni.
Być może przez Warszawę, ale to się jeszcze zobaczy :)