Ciąg dalszy poprzedniej notki ;)
O godzinie 5 rano zaczął dzwonić budzik. Ja oczywiście nic nie słyszałam... Twardy sen <3
W każdym razie dźwięk budzika dobiegał z mojego wyłączonego telefonu... Musiałam więc spełznąć po drabince prawie się zabijając i wyłączyć denerwującą melodyjkę.
Oficjalnie wstałyśmy o 7 ;)
Ogarnięcie życia, spakowanie. O 9 śniadanko. Bardzo smaczne ;D Całkowicie zmieniło moją niepochlebną po wczorajszej obiadokolacji opinię o jedzeniu w hostelu.
O 9:40 pojechaliśmy do SeaLife. Wielkie akwaria, najróżniejsze wodne stworzonka i wreszcie winda, którą wjechaliśmy do wielkieego akwarium pełnego najróżniejszych ryb. Czułam się jakbym była tam w wodzie. Dookoła mnie sama woda i ryby, które były praktycznie kilka centymetrów ode mnie. Świetne miejsce.
Później główna atrakcja wycieczki. Muzeum Medycyny Charite.
Genialne w każdym tego słowa znaczeniu.
Najróżniejsze i najdziwniejsze eksponaty świetnie spreparowane. Nie będę Wam więcej opowiadać, bo zwykłego śmiertelnika niektóre z rzeczy, które tam widziałam przyprawiłoby o mdłości. Biolchem jednak jest nieustraszony... ;)
Bardzo pouczające i ciekawe doświadczenie.
Później mieliśmy czas wolny. Najpierw szukaliśmy McDonalda, bo Kinia odczuwała ogromną potrzebę zjedzenia czegoś niezdrowego i kalorycznego :D
W Maku Vegieburger, którego może niedługo będziecie mogli spróbować xD Teraz jednak niestety nie ma go w zacofanej Polsce <3 No i sałatka, która przez okropny sos była niezjadliwa.
Później łaziliśmy od sklepu do sklepu moknąc po drodze, bo zaczął padać deszcz.
W dm kupiłyśmy z Olą jakąś wodę, czy napój kokosowy, który był tak niedobry... bleee Przypomniał mi się warszawski sok z trzciny cukrowej, o którym mogliście przeczytać kilka notek wcześniej :D
Następnie z Milu i Alą szukaliśmy suvenirek :D Nie znalazłyśmy ;<
No i wielki sklep z drogimi, ale jak dobrymi słodyczami... Wydałam tam chyba więcej kasy niż podczas całego wyjazdu ;P
Później nie mogłyśmy znaleźć drogi do autobusu xD
Nie miałyśmy już czasu, biegałyśmy jak głupie po całym placu. Na szczęście stosunkowo szybko udało nam się znaleźć upragniony brązowy pojazd :D
Wsiadłyśmy i no niestety pojechaliśmy.
Ostatni look na Berlin... papa ;<
Ja szybko zasnęłam :P ale to chyba lepiej... przynajmniej nie odezwała się choroba lokomocyjna ;)
Na postoju w Kołbaskowie zaśpiewaliśmy prof. Mieszczakowi sto lat i wręczyliśmy prezent urodzinowy. Pieczątkę ZATWIERDZAM. Zbigniew Mieszczak :D
Minęliśmy granicę. Już coraz bliżej do domciu.
Łukasz napisał w autokarze wiersz, my wypisałyśmy go na kartkach podziękowaniowych dla nauczycieli. Chyba się ucieszyli ;)
Jakoś około godziny 23 byliśmy już w Koszalinie. Miły tata Kinii odwiózł mnie do domciu, gdzie padłam na łóżko jak zabita. Mimo tego, że spałam troszkę w autokarze byłam bardzo zmęczona ;)
Wstałam o godzinie 12 ! :D
i do teraz się lenię :PP
Muszę się spakować, bo już jutro SPŁYW z moją kochaną Haprzylką :D
Spadam więc
Pozdro Pazdro dla wytrwałych, którzy przeczytali do końca ;)
Miłego wekeendu ! ;)
Tschuss ! <3