Wieczór…istniejąca agonia która łagodnie tuli nieprzebyty mrok.
Księżyc…jedyna nadzieja. Najjaśniejsza pokusa cienia nocy. Kochanek wieczorów, ojciec nocy…władca snów, marzeń…
Gwiazdy…dzieci mroku, zniewolone nocą by czekać na pierwszy promień słońca. Na swoją zgubę pod płatami jasności.
Anioły…słudzy światłości, szlachetni rycerze pana. Obrońcy prawdy wśród zaprzepaszczonych chwil świata.
Marzenia…niszczyciele rzeczywistości, zło które w końcu…w końcu podlega przeznaczeniu. Znika z umysłu i nadal błądzi…by znaleźć szczęście…wygraną. By zaistnieć.
Kłamstwo…cząstka szatana, apokalipsa czekająca, na twój błąd…by pogrążyć. Posypać garstką cienia, mordującego przeszły uśmiech, zamieniając w zgrzyt zniesmaczonych kłów mroku.
Prawda…apokalipsa na którą czekasz każdego dnia, każdej nocy. Koniec na który każdy z nas czeka.
W przygaszonym świetle siedzę, pisze i rozmyślam. Skoro marzenia niszczą…kłamstwo zabija, końcem jest prawda…jaki jest Sens? Wreszcie zaczęło się układać…jestem z kimś kogo kocham, wiem że się zmienił, wierze że ja się zmieniłam. Jestem szczęśliwa z tego co jest byleby tylko tak zostało…to jedyne o co proszę.