Nie bez powodu zamykam drzwi.
Nie bez powodu uciszam strach.
Nie bez powodu usypiam w deszcz.
Przez uchylone okno umknął czar.
W pokoju tylko woń zgaszonych świec.
'Palenie zabija' - kłamliwe epitafium.
Przez białe grona rozrzedzona krew.
Po łacinie mówisz mi. Alea iacta est.
Tylko te słowa, których nie wypowiesz będą prawdziwe.
Spacery już niczym cierń. A oddech deszczowo płytki.
Zapach miasta nie utrzymał się w prawie wyimaginowanym śnie.
W deszczu iskier nawet srebro zwęgli się.
Nie przepraszaj, nadzieje i cele nie warte są ran.
To tylko uczucia nie warte metalu, który niczym kościelny dzwon
rozbrzmiał przed modlitwą o sen.
Czekanie tylko przymyka oczy, uciekają nigdy wcześniej nie znane symbole.
A gdy kłamstwo jest już prawdą tylko Ty udajesz że o inicjałach dobrze wiesz.
Profanacja uczuć wychodzi tylko z pomocą losu. Białe zło, którego wyczekuje
bardziej niż skandynawskich łąk. A ono przebiegle depcze mi po piętach,
kiedy ambicje szepczą do ucha " nie odwracaj się".
Spotkanie ust było ratunkiem. Drżenie rąk było rozkoszą. Milczenie jest przegranym rozstaniem.
Zamknij okno na przeciąg słów. Na kłódkę, w klatce zamknięta istota. Kwiat. Niepewna bardziej niż
zwykle pokusa. Tak łatwo upaść na tej drodze, sam ostry żwir, twarzą prosto w kałużę.
brak mi słów.
Zamilknę by pozostać sobą jeszcze na jakiś czas.
Zawinięty przez czas, wiecznie spóźniony, niedojrzały.