Laté z dziurka.
Zglupialam. Nie wiem kompletnie nic, nawet nie wiem jak sie nazywam i kim jestem.
Ciagle klotnie, wiem czym spowodowane, ale przeciez nie moge powiedziec, musze napisac. Tyle slow tyle mysli, ale ja nie umiem tego sprecyzowac w zaden sposob przelac na kartke czy gdziekolwiek. Umiem rozmawiac z ludzmi, ale nie umiem pisac. Moze to juz nie moja era? Wole przyjsc i wyjasnic problem twarza w twarz, a nie go poglebiac i pograzac sie jeszcze bardziej... Uczuc tez nie umiem wyrazac slowami, wole okazac, od dziecka nikt mi tego nie pokazal, nikt mnie nie nauczyl... Czy ja w ogole zasluguje na to by mnie kochac? Chyba mnie sie nie da, bo co jestem malym zastraszonym i zakompleksionym czlowiekiem, ktory zaklada maske przed wszystkimi, bo juz tak zostal skopany po dupie. Czlowiekiem, ktory nie moze popelniac bledow? Od kilku miesiecy mam same swoje pierwsze razy, po czterech latach bycia samemu ciezko jest nauczyc sie byc kims innym. Zaczac przywiazywac uwage do slow, szczegolnie tych pisanych, ktorych ani nie potrafie zinterpretowac, ani sprecyzowac. Przeciez nawet czytajac ksiazke kazdy odbiera ja na swoj sposob. Nie widzac czlowieka, nie slyszac trodno jest nazwac slowo pisane slowem. Ono nawet nie zostalo wypowiedziane, nie ma szans jakiej kolwiek poprawy czy sprecyzowania, bo jak? Nie da sie. Pozostaje 1500 niedomowien, 1500 niejasnosci, 1500 klotni. Wole komunikowac sie za pomoca glosu, gestykulacji, dotyku. Nie umiem wyrazic uczuc wykrzyknikiem, bo to, ze on jest nie znaczy, ze krzycze...
To, ze wyglada to co pisze jak wyglada, to nie jest moja wina, nie umiem zlozyc zdania, gdy trace grunt pod nogami o czuje, ze tone. Moje leki i obawy coraz bardziej mnie przypierdalaja, wtedy jestem bezradna, tak bardzo boje sie gdy chce opuscic mnie ktos bliski...
Czuje juz, ze na placu boju zostalam sama... Czy jest o co walczyc? O milosc i szczescie, bycie ze soba, przy sobie. Czy male potchniecie jest powodem do przekreslania wszystkiego, wywieszania bialej flagi i poddaniem sie? Nie dla mnie... Nie umiem sie poddac, nie potrafie. Mimo calego balaganu, ktory sie narobil i to teraz juz nie wiem kapletnie o co, ja wierze i bede wierzyc i walczyc o szczescie. Moje i jej, bo nigdy nie zapomne usmiechu jaki byl na jej twarzy gdy przy mnie byla...
Mam nadzieje, ze za kilka dni zrozumie i jednak przyjdzie i sie przytuli, bo beze mnie nie potrafi... Ze jednak uslysze pukanie i powie, ze kocha calym sercem. Gdybym mogla caly swiat rzucilabym Jej do stop, gdybym tylko mogla...
Pewnie i tu namieszalam, bo nie umiem skupic mysli, nie umiem zebrac slow. Mam tylko nadzieje, ze to wszystko co sie teraz dzieje da nam do zrozumienia ile dla siebie znaczymy i docenimy kazda chwile spedzona razem...
Ehh... Spac.