no i zachciało mi się tableteczek po kilku miesiącach odwyku, jak zwykle w moich horrendalnych ilościach. stresuję się szkołą, ocenami, tym, jak zareagują na nie rodzice, moim ostatecznym terminem 29 czerwca, tym, że wszystko zawalam, że rodzice mają mnie i to się dzieje w dupie, że ty też masz to w dupie, że jestem obca dla wszystkich, że potraciłam tyle ważnych dla mnie osób, że Gosia jest w szpitalu, że nic nie układa się po mojej myśli, że nie mam siły nawet by ładnie dziś układać słowa, że uciekłam dzisiaj z tych 3 sprawdzianów, że nie zrobiłam nic na jutrzejszy rosyjski, że nie ćwiczyłam dziś dużo, że obecność rodziców krępuje mnie przy wymiotach i nie robię tego dokładnie, że obecna pogoda w końcu zmusi mnie do ubrania się w krótkie spodenki, a jak ja się pokaże wszystkim z takim cielskiem, t a k i m cielskiem.
29 jest deadline, koniec. to będzie wyjątkowy wieczór i będą tam ci wszyscy ludzie, a ja schudnę, ja schudnę i ułożę włosy w grube fale, a usta pomaluję na bordowo.